GUEST
Gość
2014, USA
thriller, reż. Adam Wingard
Oglądając najnowszą produkcję niezbyt jeszcze znanego w świecie filmowym Adama Wingarda naszła mnie refleksja, jak wiele znaczy nazwisko. Gdyby ten obraz wyszedł spod pióra takiego na przykład Roberta Rodrigueza, a scenariusz napisał Quentin Tarantino, wszyscy pialiby z zachwytu. Wiem, taki film już powstał, nosi tytuł Od zmierzchu do świtu i jest dziś wielkim klasykiem. Gość to może nie ten kaliber, bo nie ma tu topowych nazwisk, nie ma wielkiej kreacji George’a Clooneya ani powalającego tańca Salmy Hayek, ale to skojarzenie wcale nie jest przypadkowe. Wingard kroczy drogą Rodrigueza i tak też należy odbierać jego film – na luzie i z odrobiną uśmiechu.
Zaczyna się bardzo poważnie – oto w domu amerykańskiej rodziny pojawia się niespodziewany gość. David przedstawia się jako bliski przyjaciel zmarłego podczas wojny w Afganistanie syna gospodarzy, któremu na łożu śmierci obiecał odwiedzenie rodziny. Czarujący młodzieniec szybko zdobywa sympatię Petersonów i zatrzymuje się u nich na dłuższy pobyt. Jest użyteczny w pracach domowych, ratuje z opresji najmłodszego członka rodziny, rozkochuje w sobie nastoletnią córkę, popija piwo z panem domu. Ta pozorna sielanka trwa tylko do momentu, kiedy w okolicy zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Gdy w niewyjaśnionych okolicznościach giną kolejni ludzie, a tajemnicze zachowania przybysza nie znajdują racjonalnych wyjaśnień, zaczyna być jasne, iż skrywa on jakiś mroczny sekret i nie jest tym, za kogo się podaje.
Gdzie te nawiązania do Rodrigueza? Już wyjaśniam. Nie tylko w twiście fabularnym i zwariowanym finale (przecież Od zmierzchu do świtu też do pewnego momentu był poważnym thrillerem) lecz przede wszystkim w samej formie snucia opowieści. Reżyser intryguje widza, długo trzyma go w niepewności, odkrywa karty powoli posługując się sugestiami i niedopowiedzeniami, a zarazem bardzo sprawnie żongluje gatunkami poruszając się pomiędzy poważnym thrillerem a radosną groteską. Napisany przez Simona Barretta scenariusz jest mocnym atutem filmu, a całości dopełnia klimat rodem z lat 80., niezła gra aktorów (zwłaszcza nieprzewidywalny, często zmieniający nastroje, lecz w pełni zyskujący sympatię widza Dan Stevens w roli Davida wypada bardzo przekonująco) i kapitalnie dobrana ścieżka dźwiękowa. Czy trzeba czegoś więcej, by się dobrze bawić? Owszem – odrobiny dystansu. Tu trzeba przymrużyć oko, docenić ironię, dostrzec karykaturalny charakter opowieści. Bez tego trudno zaakceptować końcową rewoltę – dokładnie to samo mieliśmy we wspomnianym dziele Tarantino i Rodrigueza. I choć tamten film wprost uwielbiam, temu również nie mogę wiele zarzucić. Brawo za pomysł i pierwszorzędne wykonanie.