SCORPIONS
Return To Forever
2015
Aż trudno uwierzyć, że niemieckiej kapeli Scorpions stuknęło 50 lat! Wprawdzie debiutancki krążek Lonesome Crow ukazał się dopiero w 1972 roku, ale panowie grają ze sobą od 1965 roku. Ten piękny jubileusz uczcili wydaniem nowego albumu Return To Forever, chociaż po ukazaniu się Sting In The Tail 5 lat temu zapowiadali zakończenie działalności. Jednak ciągnie wilka do lasu i nic dziwnego, że muzycy nie dotrzymali słowa. Miło, iż nie poszli na łatwiznę wydając kolejną wypasioną składankę, natomiast szkoda, że zabrakło im weny i obok nowych kompozycji (notabene napisanych wcale nie przez siebie, lecz przez producentów płyty!) skorzystali z odrzutów ze starych sesji. Skoro coś nie było dostatecznie dobre kiedyś, niekoniecznie zyskało na wartości leżąc latami w szufladzie. W efekcie otrzymaliśmy krążek co najwyżej przyzwoity, pozbawiony utworów, które staną się kolejnymi klasykami grupy. Album znacznie słabszy od wspomnianego Sting In The Tail, a tym bardziej od wcześniejszego, całkiem udanego Unbreakable.
Każdy zespół ma swoje 5 minut. Dla Scorpions były to lata 70./80., kiedy wylansowali kilka rockowych hitów i nieśmiertelne ballady When The Smoke Is Going Down, Still Loving You czy Wind Of Change. Na nowym krążku pościelówy też są, ale daleko im do poziomu wyżej wymienionych. Tylko zamykającego płytę Gypsy Life słucha się z przyjemnością, choć to również jedynie kalka dawnej wielkości. Reszta nagrań wzbudza mieszane uczucia. Od biedy na plus można zapisać Rock’n’Roll Band i Hard Rockin’ The Place (gdyby nie te popowe chórki), cieszy rockowy pazur openera Going Out With A Bang czy nieco bardziej ambitny The Scratch – to dwa najlepsze kawałki dostarczone przez Mikaela Norda Anderssona i Martina Hansena. W pozostałych utworach są niezłe riffy i solówki (środkowa partia Catch Your Luck And Play) dopasowane do średnich lub wręcz słabiutkich melodii, a te przecież niegdyś były siłą Niemców. Kompozycjom z Return To Forever brak wyrazistości – da się tego wysłuchać lecz nie ma się czym zachwycać. Najlepiej obrazuje to singlowy kawałek We Built This House – prosta popowa piosenka z riffem udającym mocny rockowy numer. Ni pies ni wydra. A przecież to sztandarowy utwór płyty, o czym mówi sam wokalista Klaus Meine: „Ostatecznie, to właśnie ten utwór odzwierciedla naszą historię. Od pierwszych wspólnych dni w Hanowerze, pierwszych koncertów za granicą aż po dzień dzisiejszy, cegła po cegle, mozolnie i wytrwale budowaliśmy dom, który nazywa się Scorpions. Przetrwaliśmy gwałtowne burze, ale dom wszystko wytrzymał, okazał się odporny i trwały.” To wszystko prawda zważywszy na imponujące liczby zespołu. Nawet więc jeśli ten jubileuszowy album nie do końca im się udał, należy się wielki szacunek za wytrwałość, lata sukcesów i wiele pamiętnych przebojów. Muzycy na pewno przypomną je 9 maja na koncercie w łódzkiej Atlas Arenie w ramach trasy The 50th Anniversary World Tour 2015/2016.