ILLUSION
Opowieści
2014





Illusion, polski klasyk muzyki grunge, działał w latach 90. ubiegłego stulecia. 5 lat, 5 albumów, potem rozpad i solowe projekty członków. A jednak legenda kapeli przetrwała, zaś fani nie przestawali wierzyć, że jeszcze usłyszą nową muzykę swoich idoli. Czasy się zmieniły, moda na grunge minęła, ale pojawiły się gatunki pokrewne (stoner rock chociażby), w których grupa mogłaby się doskonale odnaleźć. Mniejsza o etykiety, chodzi bowiem o granie z potrzeby serca, a nie dla szmalu – tylko wtedy jest sens reaktywacji zespołu. I tak właśnie było z Illusion. Panowie zagrali wspólnie koncert, spodobało im się, wyruszyli w trasę, wrócił dawny duch i wejście do studia było tylko kwestią czasu. Album Opowieści ukazał się wiosną 2014 roku i tak oto faktem stał się wielki powrót po 16 latach przerwy. Takie comebacki to zawsze ryzykowna sprawa, lecz nie w tym wypadku. Wszelkie obawy fanów, że chłopaki nie podołają, że zbrukają swą legendę, że pójdą w komerchę, okazały się bezpodstawne.
Trudno powiedzieć, czy Opowieści to najlepszy album Illusion. Pewne jest jedno – nie ma mowy o żadnym ukłonie w stronę mainstreamu. Zostały zachowane wszystkie charakterystyczne elementy twórczości grupy: potężne brzmienie, ostre riffy, psychodeliczne wtręty i agresywny wokal Tomka „Lipy” Lipnickiego. Oprócz tego główną rolę gra tutaj bas. Nie przypominam sobie polskiego albumu rockowego, gdzie gitara basowa aż tak dobrze pracuje i jest tak wyeksponowana. A same kompozycje idealnie wpasowują się w klimat, jaki muzycy serwowali dwie dekady temu. Gdyby nie lepsza produkcja i brzmienie, trudno byłoby zauważyć, że minęło 16 lat. W zasadzie to powinno wystarczyć za rekomendację bo wymienianie poszczególnych utworów mija się z celem – są potężne, utrzymane na przyzwoitym poziomie i żaden nie ma szans stać się radiowym przebojem. Tu nie o to chodzi. Jeśli już warto coś wyróżnić, to dwie kompozycje nieco odmienne od pozostałych. Pierwsza to psychodeliczny, transowy instrumental Oddech, stanowiący prawdziwą chwilę ukojenia pomiędzy partiami mocarnych riffów. Drugi to wieńczący album utwór O pamięci po sobie – absolutny majstersztyk w całej dyskografii Illusion. Trwa niemal 13 minut, ciągnie się leniwie, bluesowo, z dominującym basem, stopniowo się rozkręca i po 5 minutach na moment robi się ciężko, tak samo jest w sabbathowskim finale ubarwionym jazgotliwą partią… saksofonu. Bardzo intrygujące zakończenie płyty wracającego z niebytu Illusion. Mam nadzieję, że to nie ostatnie słowo tej zacnej kapeli.