YOU’RE NOT YOU
Nie jesteś sobą
2014, USA
dramat, reż. George C. Wolfe
Dwukrotna laureatka Oscara Hilary Swank jest wręcz stworzona do aktorskich wyzwań. Wcielała się w pionierkę lotnictwa Amelię Earhart, w filmie Nie czas na łzy zagrała mężczyznę, w Za wszelką cenę została bokserką, a co najważniejsze – wszystkie te trudne role odegrała brawurowo. Teraz przyszło jej zmierzyć się z innym tematem – w Nie jesteś sobą jako chora na stwardnienie zanikowe boczne 36-letnia pianistka Kate, skazana na inwalidzki wózek i zdradzana przez męża powoli traci chęć do życia. Postanawia jednak to zmienić. Wtedy na jej drodze pojawia się młoda Bec (Emmy Rossum) – zwariowana studentka z nieudaną rockową karierą i burzliwym romansem z uniwersyteckim profesorem na koncie staje się opiekunką kobiety i stanowi impuls do działania. Początkowo chłodna relacja stopniowo zmienia się w prawdziwą przyjaźń. Co dalej nie napiszę lecz finał nie jest trudny do odgadnięcia. Przewidywalność w tego typu produkcjach nie jest wadą – chyba że ktoś podchodzi do tematu na luzie i z humorem, jak panowie Olivier Nakache i Eric Toledano w Nietykalnych, wtedy można sobie pozwolić na nietypowe rozwiązania. Nie jesteś sobą to kino bardzo poważne, przez to nieco schematyczne, jednak idealnie wpisujące się w modny ostatnio nurt filmów o nieuleczalnych chorobach i ludzkich postawach wobec tego dramatu.
Zdawać by się mogło, że będzie to teatr jednej aktorki – owszem, Hilary Swank jest świetna i bardzo przekonująco oddaje ból i cierpienie kobiety, lecz mało znana Emmy Rossum wcale nie ustępuje pola i jako towarzyszka Kate radzi sobie nadspodziewanie dobrze. To duży plus produkcji gdyż sama fabuła nie porywa, temat jest oklepany i zwykle tak przedstawiany, by ludzie szczególnie wrażliwi musieli często sięgać po chusteczki. Tu jednak trochę przesadzono, zwłaszcza w samej końcówce – za zbyt dużą porcję ckliwości i patosu zdecydowany minus. Mimo to obraz i tak jest godny polecenia – jest bardzo prawdziwy, niczego nie upiększa, potrafi wzruszyć, chwilami bawi. Jeśli kogoś to nie przekonuje, napiszę tak: warto zobaczyć dla samej Swank i niewiele gorszej Rossum. Nie od dziś wiadomo, że przeciwieństwa się przyciągają – dlatego to całkiem zgrabny duet.