PALLAS Wearewhoweare

Pallas Wearewhoweare recenzjaPALLAS
wearewhoweare
2014

Brytyjski Pallas trudno określić wielką ikoną odradzającego się w latach 80. rocka progresywnego (taką jest Marillion, w pamięci pozostały też zapewne IQ, Arena czy Pendragon), ale po kapitalnym studyjnym debiucie (The Sentinel, 1984) oczekiwania wobec tej formacji były naprawdę spore. Jednak po drugim krążku nastąpiła kilkunastoletnia przerwa, a potem było za późno na powrót do czasów świetności. Najlepszy moment minął bo w kolejnym stuleciu króluje już inna muzyka, a i sam prog rock trochę się zmienił. Pallas wydaje płyty średnio co 4-5 lat i chociaż są one pełne muzyki ze znakiem jakości, przemijają bez większego echa i radują uszy głównie wytrwałych fanów gatunku (których na szczęście nie brakuje). Tak było ze znakomitymi The Cross & The CrucibleThe Dreams Of Men, podobnie z nieco słabszą płytą XXV, nagraną już z nowym wokalistą, który zastąpił legendarnego Alana Reeda. Identycznie będzie z albumem wearewhoweare, który do muzyki Pallas niczego nowego nie wnosi. Mimo wszystko daleki jestem od robienia z tego zarzutu – przeciwnie, szanuję Szkotów za wierność tradycji, nawet jeśli momentami puszczają oko do The Muse czy Porcupine Tree.
wearewhoweare to duży krok naprzód w stosunku do bezbarwnej płyty sprzed 4 lat. Lepsza okładka (autorstwa rosyjskiego artysty Antona Semenova), lepsze kompozycje, lepszy śpiew Paula Mackie, lepsze dopasowanie jego możliwości wokalnych i barwy głosu do stylu zespołu. Wszystko to zaowocowało kilkoma 7-8-minutowymi utworami wyraźnie celującymi w mroczny, tajemniczy klimat. Niewiele tu zmian tempa czy pozycji wielowątkowych – dominują nagrania spokojne rozwijające jeden motyw, z obowiązkową porcją elektroniki i mniej lub bardziej rozbudowanym popisem gitarowym. Dobrze się tego słucha, bo wprawdzie nie ma tu prostych, łatwych do zapamiętania, typowo radiowych kawałków, lecz to naprawdę solidna porcja neoprogresywnego rocka. Złapałem się na tym, że nie bardzo potrafię wyróżnić poszczególne kawałki, są bowiem utrzymane na podobnym poziomie. Najbardziej polecam delikatny, romantyczny In Cold Blood, spokojny New Life i finałowy, epicki Winter Is Coming. Równie dobrze mógłbym jednak wyróżnić pokręconego openera Shadow Of The Sun, klasyczne dla stylu Pallas Harvest Moon lub Wake Up Call, czy też inną z kompozycji. Bez znaczenia, bo wearewhoweare najlepiej smakuje w całości. Wymaga pewnego zaangażowania ze strony słuchacza. Idealnie trafia w zimowy nastrój. Niby nic wielkiego, album na pewno nie wybitny, a jednak bardzo cieszy.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: