BOB DYLAN Shadows In The Night

Bob Dylan Shadows Night recenzjaBOB DYLAN
Shadows In The Night
2014

Gdy nowy krążek wydaje ktoś taki jak Bob Dylan nie istnieje ryzyko, że zawiedzie fanów. Ci w ciemno podpiszą się pod wszystkim, co stworzy stary mistrz. A gdy ten jeszcze postanawia zaskoczyć wszystkich wykonując piosenki innego wielkiego mistrza, sukces jest murowany. Już sam tytuł mówi wiele – Strangers in the Night to najbardziej znana piosenka Franka Sinatry i parafraza jej tytułu idealnie pasuje do albumu z coverami. Jednak tej piosenki tutaj nie ma, podobnie jak My Way, Fly Me to the Moon, Night and Day czy New York, New York. To cały Dylan – po co iść na łatwiznę i wybrać najbardziej znane kawałki? Lepiej sięgnąć głębiej do dyskografii, wtedy hołd oddany klasykowi będzie bardziej interesujący. Chociaż światowi recenzenci rozpływają się w zachwytach (jakżeby inaczej przy dwóch takich nazwiskach), chyba nie do końca to się udało. Powiem więcej – nie udało się w ogóle.
   Bob Dylan to ikona amerykańskiej popkultury, coś jak Clint Eastwood w świecie filmu. Już swoje zrobił, ponad 50 lat pracował na swą pozycję i teraz wszystko mu wolno – na przekór modzie może nagrywać co chce i jak chce. Miło z jego strony, że sięgnął po piosenki idola z lat młodości. Sinatrę można lubić lub nie, ale przynajmniej umiał śpiewać, co z kolei nigdy nie było mocną stroną autora omawianej płyty. Dylan wybrał kompozycje mniej znane, utrzymane w jednostajnym tempie, zrezygnował z orkiestrowej aranżacji na rzecz gitary hawajskiej, nie ma więc mowy o rockowym rozmachu z poprzedniej, całkiem udanej płyty Tempest. W efekcie tej muzycznej ascezy otrzymaliśmy zestaw 10 sennych piosenek odkrywających melancholijną stronę folkowego barda. Wszystkie brzmią tak samo, ciężko je odróżnić, a niski głos 74-latka pasuje tu jak kwiatek do kożucha. Gdyby nie on, album mógłby się sprawdzić jako zestaw kołysanek – efekt murowany.
   Shadows In The Night to krążek skrojony pod konserwatywną Amerykę. Tam osiągnie wielki sukces. W Europie, gdzie hasło Great American Songbook nie jest tak nośne, już niekoniecznie. Nie sądzę też, by w Polsce Dylan w ten sposób pozyskał nowych fanów, aczkolwiek ci starzy mogą być zadowoleni. Album jest spójny, zaś obok męczących koszmarków typu Stay With Me są tu też naprawdę ładne momenty, jak Autumn Leaves czy That Lucky Old Sun. Można oczywiście podejść do tego inaczej pisząc, że stare piosenki w tych wersjach nabrały nowych barw – to prawda, jako hołd dla Sinatry oraz amerykańskich standardów lat 40/50/60 płyta na pewno się sprawdza, lecz jej monotonia sprawia, że całości trudno jest wysłuchać bez ziewania. Ja nie dałem rady. Może będąc w wieku Dylana zmienię zdanie ale teraz zdecydowanie wolę go we własnych klasykach lub rockowej odsłonie jak trzy lata temu.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: