SMASHING PUMPKINS Monuments To An Elegy

Smashing Pumpkins Monuments Elegy recenzjaSMASHING PUMPKINS
Monuments To An Elegy
2014

W grudniu 2014 swój kolejny krążek wydała alternatywna kapela Smashing Pumpkins, a właściwie przekonany o własnym geniuszu Billy Corgan plus kilku zaproszonych do projektu, realizujących jego wizje i często zmienianych muzyków. Po niezłej Oceanii Monuments To An Elegy to kolejna część tryptyku o nazwie Teargarden by Kaleidyscope. Wyjątkowo oszczędna, bo w dzisiejszych czasach 32 minuty muzyki bardziej pasują do wydania EP-ki niż pełnoprawnego albumu, i na wzór poprzednika dość trudna do oceny. Nie będę powtarzał tu refleksji o zespole zawartych w recenzji poprzedniej płyty – ciekawskich odsyłam do tamtego artykułu, teraz skupię się wyłącznie na nowej muzyce. Próżno szukać tu mrocznych, rozbudowanych progrockowych kompozycji – tym razem Corgan proponuje krótkie, zwarte kawałki, i ponownie ma problemy z ich wyrazistością. Najlepszym przykładem mdławy i kompletnie bezbarwny singel Being Beige czy electropopowy Run2Me. A to wcale nie jedyne kawałki ocierające się o banał. Szkoda, bo dawniej Dynie zachwycały zupełnie inną muzyką. Gdyby Monuments To An Elegy odnosić do ich dawnych dzieł, obecna byłaby miażdżąca, lecz po reaktywacji to już nieco inna grupa i trzeba to uszanować. Co nie znaczy, że trzeba lubić.
   Są na nowej płycie niezłe momenty i nie chodzi mi tylko o zgrabną solówkę w przeciętnej piosence, bo tego jest sporo – w końcu Corgan grać na gitarze potrafi i dobrze o tym wiemy. Mówię o całych utworach o wyrazistej melodii, które zostają w pamięci nieco dłużej, nawet jeśli mają się nijak do klimatów znanych np. z Siamese Dream. Niewiele tu tego, ale trzy znalazłem, do tego każdy inny. Nieco funkowy Anaise! porywa nie tylko rytmem i umiejętnie wplecionymi syntezatorami, lecz również dobrą melodią. Z kolei prosty do bólu Dorian to już wyraźny ukłon w stronę popu – typowy radiowy hicior, jeśli tylko muzycy zechcą go wydać na singlu. I wreszcie zamykający płytę Anti-Hero, o tekście równie banalnym jak poprzednik, uwodzi rockowym sznytem – ostry riff, równiutko pracująca perkusja plus przyzwoita melodia. To trochę za mało nawet na średnią ocenę, bo też te kawałki nie są żadnymi arcydziełami, nawet jak na Smashing Pumpkins – na tym tle poprzednia Oceania prezentowała się o niebo lepiej. Może jednak Billy Corgan jeszcze nas zaskoczy i trzecia część Teargarden by Kaleidyscope będzie ciekawsza? Oby, bo na razie szału nie ma.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: