AGUSA
Högtid
2014
W Skandynawii muzyka rockowa od lat ma się całkiem dobrze, a w samej Szwecji jeszcze lepiej. Ileż to kapel z tamtego regionu zachwyca swą twórczością! Pytanie można zadać inaczej – ile jest takich, które grają fantastycznie, a nawet nie mamy pojęcia o ich istnieniu? Dlatego teraz krótko przybliżę chociaż jedną z nich. Agusa to zespół proponujący podróż w czasie – nieco ponad 40-minutową wycieczkę do przełomu lat 60/70, gdy triumfy święcił rock psychodeliczny. Wtedy barwne, rozbudowane, wielowątkowe kompozycje były normą, dzisiaj to rzadkość. Świat pędzi w ogromnym tempie i już 5-minutowe piosenki budzą niepokój radiowców. Ale to nie do nich kieruje swą twórczość formacja z Malmö. Agusa gra dla wielbicieli Hawkwind, Colosseum, Soft Machine, Jimi Hendrix Experience czy wczesnego Pink Floyd i Deep Purple. I wielu innych zespołów, które wtedy tworzyły podwaliny współczesnego rocka. Högtid – debiutancki krążek kwartetu zawiera zaledwie 5 (wliczając 3-minutowy bonus dodany na CD) głównie instrumentalnych kompozycji (pierwsze słowa słyszymy dopiero kilka minut przed końcem albumu) znakomicie wpisujących się w klimat psychodelii i rocka progresywnego sprzed czterech dekad.
„Klimat” to najważniejsze słowo przy odbiorze muzyki Szwedów. Nie mają znaczenia tytuły kompozycji – są po szwedzku i trudno je zapamiętać, podobnie jak nie da się zanucić żadnej z melodii. Liczy się nastrój, jaki wytwarzają. Wielbicieli piosenek znudzą po kilku minutach, wyrobionych rockfanów oczarują od pierwszego dźwięku. Niby nic wielkiego, ale słucha się tego fantastycznie. Nigdy nie przepadałem za muzyką instrumentalną, ale trudno się oprzeć gitarowym pasażom i organowym szaleństwom prezentowanym na płycie Högtid (zwłaszcza, gdy ktoś – jak ja, uwielbia brzmienie Hammondów, których tu całkiem sporo). To nie jest muzyka, którą można dobrze opisać, niech więc wystarczy informacja o sprawności technicznej muzyków oraz zapewnienie, że mimo trwających 11 czy 14 minut utworów na płycie nie jest nudno. Nie ma przydługich improwizacji i zapętlonych motywów, które nie mogą wybrzmieć. Dzieje się sporo, a wszystko doskonale współbrzmi – to może nie jest wybitny album, który wniesie coś nowego do muzyki rockowej albo zostanie zapamiętany za wyjątkowe kompozycje, ale zapewniam, że podczas słuchania miłośnicy krautrocka i progresywnego grania będą mieli prawdziwą ucztę.