MAROON 5
V
2014
Metamorfoza, jaką przeszedł amerykański zespół rockowy Maroon 5, jest bardzo widoczna. Słowo „rockowy” nie jest przypadkowe – tak właśnie prezentowali się muzycy ponad dekadę temu, uświetniając swą grą różnego rodzaju festiwale rockowe. W brzmieniu dominowały gitary i nie w głowie im były elektro-popowe, bezbarwne piosenki. Wszystko to się zmieniło, wokalista Adam Levine został nawet wybrany najseksowniejszym facetem na świecie w jakimś piśmie, i choć znaczenie tego faktu jest zerowe, idealnie koresponduje z tym, co tworzy dzisiaj Maroon 5. To plastikowy i kompletnie nijaki pop. 11 podobnych do siebie, identycznie skonstruwanych i miałkich kompozycji (czytaj: elektronicznych potworków), których wysłuchanie wymaga od słuchacza dużego samozaparcia. Nie mam nic przeciwko muzyce pop, bo przecież jest tak samo potrzebna jak inne gatunki, ale od takich wykonawców oczekuję dobrych melodii, zgrabnych, chwytliwych refrenów do zanucenia i hitów do tańczenia. Tak panowie grali kilka lat temu. Taki był kawałek Moves Like Jagger śpiewany razem z Christiną Aguilerą. Na albumie V nie ma utworów, które chociaż zbliżają się do tego poziomu. Wprawdzie do jednej z piosenek zaproszono Gwen Stefani, ale ballada My Heart Is Open jest tak samo płaska jak pozostałe kompozycje i niewiele zyskała na obecności wokalistki No Doubt. Owszem, wyróżnia się, ale tylko dlatego, że jest wolnym kawałkiem i nie męczy jednostajnym rytmem. Jest na płycie jeszcze jedna ballada, lecz nawet nie warto wymieniać jej tytułu. Podobnie jak innych nagrań, które zapominamy zanim jeszcze wybrzmią. Aż trudno uwierzyć w tak nagły spadek formy Levine’a i spółki. Zatrudnił dobrych producentów, zapomniał tylko napisać fajne kawałki, jakich przecież nie brakowało na wcześniejszych krążkach. Tylko że tam były jeszcze echa rocka czy soulu, teraz pozostał sam plastik. Szkoda.