Wydawało się, że po odpoczynku w meczu z Łudogorcem Real Madryt w kolejnym meczu od pierwszych minut rzuci się na swojego przeciwnika. Tym bardziej, że rywalem była przedostatnia w tabeli Almeria. Tymczasem przez pół godziny to gospodarze stosowali pressing, grali szybko i dokładnie (na tyle, na ile potrafili), zaś madrytczycy jedynie obserwowali ich poczynania. Los Blancos jakby nie dojechali na mecz. Brakowało dokładności i zgrania, a jedyne zagrożenie pod bramką Rubéna wynikło ze strzału Kroosa w 13 minucie, który pod rykoszecie od Véleza wylądowal na poprzeczce. Jesli dodam, że Cristiano Ronaldo w pierwszej połowie nie oddał ani jednego strzału (jego pierwsze uderzenie na bramkę w 57 minucie), to dalszy komentarz będzie zbyteczny. Ten festiwal nijakości w 34 minucie niespodziewanie przerwał Isco zdobywając precyzyjnym strzałem prowadzenie. Gdy wydawało się, że teraz już pójdzie z górki, jeszcze lepszym uderzeniem z 20 metrów popisał się Verza i zrobiło się 1-1. Podrażniony Real wreszcie zaczął grać w piłkę i na efekty nie trzeba było długo czekać – w 42 minucie najlepszy na boisku Kroos posłał idealną piłkę w pole karne, a fantastyczną główką popisał się Bale i na przerwę Real schodził prowadząc 2-1.
W drugiej połowie gra wcale nie wyglądała lepiej. Mecz był otwarty, bo gospodarze grali niezwykle ofensywnie, co zaowocowało świetną okazją w 61 minucie. Marcelo sfaulował rywala w polu karnym i Almeria miała jedenastkę, ale Verza nie zdołał pokonać Casillasa. Warto dodać, że kilka minut później był faulowany Ronaldo i była to sytuacja bardziej ewidentna, ale sędzia nie podyktował rzutu karnego. Po zmarnowanej szansie gospodarze nie załamali się i dalej atakowali spychając naszpikowanych gwiazdami gości do rozpaczliwej obrony. Wydawałoby się, że to woda na młyn Realu, który lubi grać z kontry, ale do tego potrzeba chęci i dokładności. Obu elementów Królewskim brakowało. Ich składne akcje z całego spotkania można policzyć na palcach jednej ręki. Błysk geniuszu pojawił się dopiero w samej końcówce. Najpierw w 81 minucie wreszcie wzorcowa kontra tria BBC, gdy po podaniu słabego dzisiaj Benzemy jednego z łatwiejszych goli w karierze strzelił Cristiano, zaś kilka minut później piękna akcja aktywnego Carvajala, wykończona także przez Portugalczyka. Tym sposobem CR7 rozgrywający wyjątkowo kiepskie zawody zakończył je z dwoma trafieniami – to też sztuka. Natomiast poza wszelką dyskusją pozostaje skuteczność Ronaldo w tym sezonie – na tę chwilę, po 15 kolejkach (a w jednym spotkaniu nie grał) ma na koncie 25 goli, czyli więcej niż całe ofensywne trio Barcelony razem (Messi + Neymar + Suárez). Komentarz chyba zbyteczny.
Real Madryt jest zmęczony, to widać gołym okiem. Gra bez polotu, jaki charakteryzował jego akcje jeszcze kilka tygodni temu. Gra powoli, nawet po przejęciu piłki w środku pola zwalnia akcje i podaje do tyłu. Gra mało dokładnie, jakby piłkarze stracili wyczucie w nogach. Prawie w ogóle nie obserwujemy gry kombinacyjnej z pierwszej piłki. Grając przeciętnie też trzeba umieć wygrywać i to się dzisiaj udało. Jeśli jednak ta piękna zwycięska seria ma dalej trwać (a trwać musi bo Barcelona cały czas siedzi na karku), Ancelotti powinien rozwiązać problem świeżości zawodników. Piłkarze z Madrytu muszą odnaleźć radość z gry, bo tej już od jakiegoś czasu nie widać. Taka kopanina na ligowych średniaków może wystarczy, ale na lepszych rywali już niekoniecznie. Kolejne mecze o punkty dopiero w styczniu, może do tego czasu piłkarze odpoczną i zaprezentują się znacznie lepiej, bowiem w kolejce czekają dwie silne ekipy: Valencia (Liga) i Atlético (Puchar Króla). A w przyszłym tygodniu dwa najważniejsze spotkania kończące 2014 rok – mecze w Maroku o tytuł najlepszej drużyny świata. Półfinał mundialito już we wtorek.