SLASH featuring Myles Kennedy & The Conspirators
World On Fire
2014
Do Slasha mam pewien sentyment z jednego prozaicznego powodu – wrażenia z odsłuchu jego poprzedniej, bardzo zresztą udanej płyty Apocalyptic Love były pierwszą recenzją muzyczną napisaną przeze mnie dla potrzeb założonego w lipcu 2012 bloga, co jednak nie przeszkadza mi uczciwie ocenić jego tegorocznej propozycji. Minęły bowiem 2 lata – ja nadal piszę, a Slash nadal serwuje nowe kawałki. Tym razem poszedł na całość i na krążku World On Fire przedstawił ich aż 17. Zważywszy na dość podobny charakter materiału to trochę za dużo, by odpowiednio skupić uwagę słuchacza – te najlepsze numery zwyczajnie giną pośród tych dość przeciętnych. Przyzwoitych, dobrze zagranych, ale nadal przeciętnych.
Artysta tym razem używa pełnej nazwy Slash featuring Myles Kennedy & The Conspirators, jakby akcentując rolę całego zespołu i wokalisty zespołu Alter Bridge, ale umówmy się – to głównie gitarzysta Guns N’Roses się tu liczy i nikt inny. O jego grze nie ma sensu pisać – jest wspaniała, nie brakuje pikantnych solówek i mocnych riffów, chociaż nie jest ich tyle, ile by można oczekiwać od 77 minut muzyki. Krótko mówiąc i parafrazując tytuł – brakuje tu ognia. Może chociaż nie zabraknie go na koncercie promującym World on Fire, który odbędzie się 20 listopada w Kraków Arena? Na żywo rock zawsze brzmi lepiej…
Co dolega płycie poza nadmiarem średnich, nijakich wręcz utworów (jakby sam brak wyrazistości nie wystarczył)? Drażni zbyt spłaszczone brzmienie, ale to może być wina upchania maksymalnej ilości muzyki. Nie porywa też poprawny, ale mało charyzmatyczny wokal Kennedy’ego, co przy podobnych do siebie, identycznie skonstruowanych kompozycjach zlewa się w jedną długą papkę. Lubię styl Slasha garściami czerpiący z hardrockowych tradycji, jednak samo solidne rzemiosło gitarowe to za mało. Przynajmniej dla mnie, bo facet ma taką pozycję, że i tak jego wielbiciele klękną. Nic po tym albumie nie zostaje w pamięci – pod tym względem jego poprzednik, choć krótszy, był znacznie lepszy. Na plus dynamiczny utwór tytułowy, 30 Years To Life przypominający nieco gunsowe Paradise City, wyróżniający się (bo nieco inny) Beneath The Savage Sun, można jeszcze na siłę dodać Stone Blind, może Shadow Life i coś tam jeszcze, lecz to i tak mało. Za mało jak na możliwości tego świetnego muzyka. Nie ukrywam, dla mnie World On Fire to mimo wszystko spore rozczarowanie. Liczę, że za kolejne 2 lata dostaniemy mniej nagrań, za to dużo wyższej jakości.