MIDGE URE Fragile

Midge Ure Fragile recenzja MIDGE URE
Fragile
2014

Komentując całkiem udany comeback Ultravoxu 2 lata temu sporo pisałem, że moda na taką muzykę dawno minęła, a jeśli dzisiaj syntezatory kogoś rajcują, to w zupełnie innej postaci. Ale przecież ładnych melodii nigdy za wiele. Myślę, że na płyty wykonawców noworomantycznych trzeba spojrzeć szerzej – odrzucić sentymenty (co nie jest łatwe) i nie oceniać ani przez pryzmat ich dawnych dokonań, ani obecnej mody. Najprościej ująć to tak: albo płyta jest dobra, albo nie. Ktoś powie, że to sprawa względna. Teoretycznie tak, lecz nie do końca, jeśli poza stwierdzeniem „lubię/nie lubię” potrafimy logicznie uargumentować swoją opinię. Ten przydługi wstęp pasuje do moich refleksji po przesłuchaniu Fragile Midge’a Ure’a, nowej płyty filaru Ultravox.
   Krótko i treściwie napiszę tak: w pewnych kategoriach to album genialny. Jeśli ktoś jest w refleksyjnym nastroju i szuka melancholijnej, wyciszonej, ale zarazem pełnej emocji muzyki, może śmiało nastawić Fragile. Płyta stosownie do tytułu oferuje delikatne, pełne ciepła kompozycje (jedynym żywszym kawałkiem jest singlowy, całkiem zresztą udany Become), utrzymane w klimatach znanych z ostatnich krążków Schillera czy Moby’ego. A propos – obaj wspomniani artyści mają tu swój udział. Midge Ure odkurzył piosenkę Let It Rise nagraną w 2010 roku właśnie z Schillerem proponując ją w jeszcze lepszej wersji, zaś Moby wziął udział w nagraniu Dark, Dark Night, jednym z najlepszych w zestawie. Duch Ultravox wypełnia przepiękny utwór Are We Connected, z dwóch instrumentali zachwyca trwający 7 minut epicko-symfoniczny Wire And Wood, zaś dzieło wieńczy mój absolutny faworyt, monumentalny kawałek tytułowy Fragile.
   To nie jest nowoczesna płyta. Nie wylansuje hitów, nie weźmie szturmem list przebojów, w ogóle raczej mało kto zauważy jej wydanie. Nie szkodzi. Tym większa strata tych, którzy ją przegapią lub jej nie docenią. Fragile to ponad trzy kwadranse stonowanej i chwytającej za serce muzyki, momentami nieco monotonnej, ale i tak urzekająco pięknej. Nie jest to Vienna (bo za wolno, zbyt jednostajnie, brak pazura), jednak chyba nikt nie oczekiwał powtórki z dzieła doskonałego i jedynego w swoim rodzaju. To jednak z pewnością najlepszy solowy album wokalisty Ultravox, pełen wysmakowanych, dojrzałych i bogato zaaranżowanych kompozycji. Album nie tylko dla fanów Ultravox i nie tylko dla ludzi w tzw. średnim wieku, choć z pewnością właśnie im będzie smakować najbardziej. Na jesień jak znalazł.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: