KASABIAN
48:13
2014
Less is more czyli innymi słowy: maksymalne uproszczenie – taka zasada przyświecała muzykom Kasabian podczas pracy nad 5 studyjnym albumem. Stąd jednolita okładka, jednowyrazowe tytuły nagrań i nazwa płyty będąca czasem jej trwania. Czego to się nie wymyśli, by zadziwić słuchacza? Bez względu na te ruchy, najważniejsze jest to, co w środku, i tutaj Brytyjczycy już nie są tak oryginalni. Nie ma to znaczenia dla ich pozycji, bo na rodzimym rynku Kasabian są wielcy, powszechnie uznawani za następców kultowego tam Oasis. Krążek oczywiście szybko zadomowił się na szczycie angielskiej listy przebojów, a promujący go na singlu kawałek Eez-Eh stał się wielkim tanecznym hitem. Jednak trafianie w masowe gusta nie jest równoznaczne z podnoszeniem jakości grania. Nie byłbym sobą, gdybym trochę nie ponarzekał, skoro elektronika wyparła gitary, a indie-rockowa, alternatywna grupa pożeglowała w stronę The Beatles i Depeche Mode. Niby nic w tym złego (skoro miało być prosto), ale trochę szkoda…
Sergio Pizzorno, gitarzysta, drugi wokalista i główny kompozytor Kasabian, wcale nie ukrywa, że rajcuje go elektronika, hip-hop i muzyka gitarowa późnych lat 60., stąd na 48:13 tak liczne inspiracje przeszłością i obecność każdego z wymienionych elementów. Brak mi surowości Empire i siły Shoot The Runner ale przecież less is more – mniej to więcej. Mniej gitar, mniej rocka – więcej prostych piosenek i zdecydowanie więcej elektroniki kosztem gitar. Jeśli słuchacz taki electro-dance zaakceptuje, na pewno polubi nową muzykę Kasabian. Żaden kawałek tak nie uzależnia jak pilotujący poprzedni krążek Days Are Forgotten, żaden nie jest tak czadowy jak tytułowy Velociraptor! sprzed 3 lat (wspomniany Eez-Eh ma podobne tempo, ale to wręcz dyskoteka, do tego z masą niepotrzebnych przeszkadzajek, których na 48:13 jest dużo za dużo), lecz i tak dzieje się sporo. Intrygujący, nieco floydowski wstęp (takich minutowych, klimatycznych przerywników jest więcej), potem ostre, surowe Bumblebeee i w tym momencie, gdy pomyślałem, że jest całkiem dobrze, zaczyna się jazda w dół. Jest kilka nijakich piosenek, w których można doszukać się wielu odniesień do współczesnej brytyjskiej klasyki, ale nie będę na siłę wychwalał czegoś, co mnie zupełnie nie przekonuje. Tam w Londynie są zupełnie inni ludzie… Na szczęście pojawiają się też przyjemne utwory, ot choćby psychodeliczny Glass, który niespodziewanie kończy spoken-word artist Suli Breaks swoim monologiem, beatlesowski w nastroju S.P.S. (trochę się wlecze, ale urody trudno mu odmówić), czy wreszcie delikatnie bujający Explodes z ostrym, mocnym finałem. Wymienione kawałki są wolne – i tu właśnie mam problem z nową muzyką Kasabian. Złagodnieli panowie, spokornieli, i chociaż nadal potrafią pisać przyjemne melodie, ich nowa płyta pozostawia pewien niedosyt. Ode mnie 3 gwiazdki, ale ta trzecia trochę po znajomości…
Sergio Pizzorno, gitarzysta, drugi wokalista i główny kompozytor Kasabian, wcale nie ukrywa, że rajcuje go elektronika, hip-hop i muzyka gitarowa późnych lat 60., stąd na 48:13 tak liczne inspiracje przeszłością i obecność każdego z wymienionych elementów. Brak mi surowości Empire i siły Shoot The Runner ale przecież less is more – mniej to więcej. Mniej gitar, mniej rocka – więcej prostych piosenek i zdecydowanie więcej elektroniki kosztem gitar. Jeśli słuchacz taki electro-dance zaakceptuje, na pewno polubi nową muzykę Kasabian. Żaden kawałek tak nie uzależnia jak pilotujący poprzedni krążek Days Are Forgotten, żaden nie jest tak czadowy jak tytułowy Velociraptor! sprzed 3 lat (wspomniany Eez-Eh ma podobne tempo, ale to wręcz dyskoteka, do tego z masą niepotrzebnych przeszkadzajek, których na 48:13 jest dużo za dużo), lecz i tak dzieje się sporo. Intrygujący, nieco floydowski wstęp (takich minutowych, klimatycznych przerywników jest więcej), potem ostre, surowe Bumblebeee i w tym momencie, gdy pomyślałem, że jest całkiem dobrze, zaczyna się jazda w dół. Jest kilka nijakich piosenek, w których można doszukać się wielu odniesień do współczesnej brytyjskiej klasyki, ale nie będę na siłę wychwalał czegoś, co mnie zupełnie nie przekonuje. Tam w Londynie są zupełnie inni ludzie… Na szczęście pojawiają się też przyjemne utwory, ot choćby psychodeliczny Glass, który niespodziewanie kończy spoken-word artist Suli Breaks swoim monologiem, beatlesowski w nastroju S.P.S. (trochę się wlecze, ale urody trudno mu odmówić), czy wreszcie delikatnie bujający Explodes z ostrym, mocnym finałem. Wymienione kawałki są wolne – i tu właśnie mam problem z nową muzyką Kasabian. Złagodnieli panowie, spokornieli, i chociaż nadal potrafią pisać przyjemne melodie, ich nowa płyta pozostawia pewien niedosyt. Ode mnie 3 gwiazdki, ale ta trzecia trochę po znajomości…