3 DAYS TO KILL
72 godziny
2014, Francja, USA
thriller, reż. McG
Joseph McGinty Nichol, amerykański producent filmowy i reżyser, znany również jako McG, zrobił najpierw Aniołki Charliego (brrr!) i ich sequel (brrr brrr!), potem zniszczył Terminatora (wyreżyserował 4 część Ocalenie) – to dość marne rekomendacje, trudno więc oczekiwać, by zachwycił kolejnym filmem. 72 godziny to kino mocno przeciętne, i aż szkoda, że palce w tym maczał sam Luc Besson (współautor scenariusza, który swą sławę rozmienia na drobne niemal z każdą kolejną produkcją), a w głównej roli wystąpił Kevin Costner (który trzyma się całkiem nieźle i gra też przyzwoicie).
Ethan Runner (Costner) to umierający agent CIA, spec od mokrej roboty (trzeba wierzyć na słowo, bo na ekranie tego nie widać), który przed śmiercią postanawia naprawić relacje z żoną i nastoletnią córką (od których odszedł, by nie narażać ich na niebezpieczeństwo). Niespodziewanie przed emeryturą dostaje intrygującą propozycję od agencji – ma 3 dni, by schwytać niebezpiecznego terrorystę, a jeśli mu się uda, otrzyma eksperymentalny lek likwidujący jego chorobę. Tocząc walkę o życie musi jednocześnie zająć się zbuntowaną nastolatką i trudno powiedzieć, które zadanie jest trudniejsze.
Scenariusz nie porywa, jednak nie jest tak tragiczny, jak praca wykonana przez reżysera. Gdyby dzieło pana McG potraktować jako pastisz filmów akcji, można by się trochę pośmiać. Ale to wszystko jest jak najbardziej na poważnie. Zażenowanie budzi stary, schorowany agent, który w najważniejszych momentach traci przytomność i nie może dokończyć zadania, i do którego w najmniej odpowiednich chwilach wciąż dzwoni córka ze swoimi śmiesznymi problemami. Jak je rozwiązać? Zawsze można spytać torturowanego świadka, który przecież też jest ojcem. To wszystko żałosne tym bardziej, że owe zadania zleca Ethanowi atrakcyjna i wszędobylska agentka (w tej roli ponętna Amber Heard), która sama by je szybciej wykonała (notabene często musi wyręczać swojego najemnika). Wątki sensacyjne przysłania naiwny motyw rodzinny, jakby panowie planowali stworzyć komedię sensacyjną. Film jednak nie jest śmieszny, nie trzyma też w napięciu – wyszło raczej nijako, zaś ilość absurdów przekracza dopuszczalne normy. Widocznie normy pana McG są zupełnie inne, bo przecież w Aniołkach Charliego było jeszcze gorzej. 72 godziny to kino dla wyjątkowo mało wymagającego widza. Dla typowego popcornożercy.
Ethan Runner (Costner) to umierający agent CIA, spec od mokrej roboty (trzeba wierzyć na słowo, bo na ekranie tego nie widać), który przed śmiercią postanawia naprawić relacje z żoną i nastoletnią córką (od których odszedł, by nie narażać ich na niebezpieczeństwo). Niespodziewanie przed emeryturą dostaje intrygującą propozycję od agencji – ma 3 dni, by schwytać niebezpiecznego terrorystę, a jeśli mu się uda, otrzyma eksperymentalny lek likwidujący jego chorobę. Tocząc walkę o życie musi jednocześnie zająć się zbuntowaną nastolatką i trudno powiedzieć, które zadanie jest trudniejsze.
Scenariusz nie porywa, jednak nie jest tak tragiczny, jak praca wykonana przez reżysera. Gdyby dzieło pana McG potraktować jako pastisz filmów akcji, można by się trochę pośmiać. Ale to wszystko jest jak najbardziej na poważnie. Zażenowanie budzi stary, schorowany agent, który w najważniejszych momentach traci przytomność i nie może dokończyć zadania, i do którego w najmniej odpowiednich chwilach wciąż dzwoni córka ze swoimi śmiesznymi problemami. Jak je rozwiązać? Zawsze można spytać torturowanego świadka, który przecież też jest ojcem. To wszystko żałosne tym bardziej, że owe zadania zleca Ethanowi atrakcyjna i wszędobylska agentka (w tej roli ponętna Amber Heard), która sama by je szybciej wykonała (notabene często musi wyręczać swojego najemnika). Wątki sensacyjne przysłania naiwny motyw rodzinny, jakby panowie planowali stworzyć komedię sensacyjną. Film jednak nie jest śmieszny, nie trzyma też w napięciu – wyszło raczej nijako, zaś ilość absurdów przekracza dopuszczalne normy. Widocznie normy pana McG są zupełnie inne, bo przecież w Aniołkach Charliego było jeszcze gorzej. 72 godziny to kino dla wyjątkowo mało wymagającego widza. Dla typowego popcornożercy.