ANATHEMA Distant Satellites

nathema Distant Satellites recenzjaANATHEMA
Distant Satellites
2014

Zapewne narażę się na nieprzychylne komentarze, ale po wysłuchaniu najnowszej płyty Anathemy zupełnie nie mogę zrozumieć fenomenu popularności tej kapeli w Polsce. Album Distant Satellites, zapowiadany przez muzyków jako „kulminacja wszystkiego, co dotychczas stworzyła Anathema”, wypada niezwykle blado na tle poprzedników z ostatnich lat. O stylu Anglików pisałem więcej komentując krążek Weather Systems sprzed 2 lat, teraz więc skupię się wyłącznie na nowej muzyce. Najpiękniej opisał ją sam zespół na swoim fanpage’u: „Album Distant Satellites zawiera niemal każdy element, który mógłby się znaleźć w muzycznym sercu zespołu. Przeplata się w nim piękno, intensywność, dramatyzm, wyciszenie i dodatkowe wymiary muzyczne, o które wcześniej formacja się jedynie otarła.” Po tych słowach oczekiwałem czegoś naprawdę wyjątkowego, a dostałem kilka nagrań przyrządzonych według tej samej recepty (leniwy początek i stopniowe rozkręcanie się), przepełnionych elektroniką (a gdzie gitary? czy rockowi podobno muzycy pozbyli się ich?), które są niemal żywcem wyjęte z dwóch poprzednich wydawnictw. Z tą różnicą, że są słabsze melodycznie. Natomiast w drugiej części płyty, kiedy zespół wreszcie postanowił zaproponować coś nowego, poszedł w kierunku… Radiohead, a nawet Sigur Rós. W takim razie ja nie mam pytań. Wolę żywą muzykę, a nie syntetycznie programowane brzmienia.
Może na koncercie brzmi to lepiej – mam przyjaciela, który jeździ z nimi po Polsce i podpisuje się na ślepo pod wszystkim, co robią. Niestety nie podzielam jego entuzjazmu, dla mnie to nie jest wielkie granie. Nowa płyta jest trochę nijaka, a wtórności kompozycji nie uratuje przestrzenna produkcja czy ciepły głos Lee Douglas (czaruje zwłaszcza w urokliwym Ariel). Poprzednie albumy zwykle zawierały 2 lub 3 porywające utwory, które naprawdę robiły wrażenie i stawały się klasykami kapeli. Na Distant Satellites nawet tego nie ma – motywy są ograne, kompozycje w większości monotonne i nudne. Jest tylko jeden moment, kiedy Anathema naprawdę jest wielka – kipiący od emocji utwór o tytule… Anathema to 7 minut prawdziwego piękna, które nawiązuje do najlepszych nagrań liverpoolczyków. Dramatyczny śpiew Vincenta Cavanagha i ujmująca solówka gitarowa pod koniec – dlaczego nie ma tu więcej takich utworów? Wtedy ocena poszybowałaby ostro w górę. A tak nie ma co udawać – Distant Satellites to płyta co najwyżej średnia, z dobrymi momentami, ale to za mało jak na możliwości zespołu. Anathemę stać na więcej i liczę, że na kolejnym krążku to udowodni.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: