RAILWAY MAN
Droga do zapomnienia
2013, Australia, Wielka Brytania
dramat, reż. Jonathan Teplitzky
Znów jakiś polski kretyn nadał własny tytuł, to jakiś sabotaż normalnie. Skoro polski dystrybutor chce poprawiać twórców, to może sam napisze i wyreżyseruje film, wtedy będzie miał prawo nazwać go w dowolny sposób… To taka drobna dygresja, bo chociaż tym razem nic wielkiego się nie stało (polski tytuł ujdzie w tłoku), to trzeba walczyć z tą tendencją. Droga do zapomnienia to film, o którym trudno napisać źle. W końcu główne role grają zdobywcy Oskarów – sztywny jak zawsze Colin Firth i wiecznie młoda Nicole Kidman, a i sama historia jest ważna i wzruszająca. Chyba właśnie ona decyduje o ocenach wielu osób, bo ja nie widziałem tu ani wielkiego kunsztu aktorskiego (zwłaszcza u wspomnianej dwójki – już lepiej wypada młody Jeremy Irvine), ani wciągającej fabuły, za to sporo moich pytań pozostało bez odpowiedzi. Scenariusz pozostawia wiele do życzenia, istotne sprawy pokazano w ogromnym skrócie albo wcale.
Droga do zapomnienia to ekranizacja wspomnień angielskiego oficera Erica Lomaxa (Firth), który podczas II wojny światowej w japońskiej niewoli był nie tylko zmuszony do pracy przy Kolei Birmańskiej (zwanej powszechnie Koleją Śmierci), ale też bity i torturowany. Po wielu latach wojenna trauma nadal trwa, uniemożliwiając normalne, spokojne życie u boku kochającej żony (Kidman). Gdy Lomax przypadkowo dowiaduje się, że jego oprawca wciąż żyje, postanawia go odnaleźć i raz na zawsze zamknąć ten rozdział życia.
To oczywiście tylko zarys historii, a dramat Lomaxa wydaje się niewielki w porównaniu z tym, co spotkało wielu Polaków, o Żydach nie wspominając, ale każdy ma swoją miarę cierpienia. Kłopot z filmem Jonathana Teplitzky’ego leży gdzie indziej – jest po prostu przeraźliwie nudny, nie umniejszając wcale dramatyzmu opisywanych wydarzeń. Firth pasuje tu jak ulał z tą swoją cierpiętniczą miną, jedną we wszystkich filmach. Kidman gra niewiele, po prostu momentami jest na ekranie – nie wiadomo, dlaczego pokochała tego faceta, czym ją ujął. Ale czy oglądając kiczowaty, łzawy banał warto się nad tym zastanawiać? Może jednak nie…
Często się zdarza przy ekranizacjach biografii, że scenariusz jest niedopracowany, wszystko jest robione po łebkach, i dokładnie tak mamy w Drodze do zapomnienia. Może dlatego tak go przetłumaczono – seans jest prawdziwą drogą do zapomnienia tego, co się ogląda. Na plus na pewno dobre zdjęcia, niezła gra młodzieży w scenach z czasów niewoli i na pewno tematyka skłaniająca do refleksji nad istotą człowieczeństwa (jeśli ktoś dotrwa do końca). Czy potrafimy wybaczać? Czy zemsta daje ulgę? Jak sobie radzić z traumą? Itd. Wymęczył mnie ten film, chociaż z drugiej strony muszę przyznać, że jest zrobiony sprawnie, niemal podręcznikowo, i nie ma tu rażących błędów. Gdyby nie te skróty, nadmiar kiczowatych scen i ta typowa angielska flegma..
Droga do zapomnienia to ekranizacja wspomnień angielskiego oficera Erica Lomaxa (Firth), który podczas II wojny światowej w japońskiej niewoli był nie tylko zmuszony do pracy przy Kolei Birmańskiej (zwanej powszechnie Koleją Śmierci), ale też bity i torturowany. Po wielu latach wojenna trauma nadal trwa, uniemożliwiając normalne, spokojne życie u boku kochającej żony (Kidman). Gdy Lomax przypadkowo dowiaduje się, że jego oprawca wciąż żyje, postanawia go odnaleźć i raz na zawsze zamknąć ten rozdział życia.
To oczywiście tylko zarys historii, a dramat Lomaxa wydaje się niewielki w porównaniu z tym, co spotkało wielu Polaków, o Żydach nie wspominając, ale każdy ma swoją miarę cierpienia. Kłopot z filmem Jonathana Teplitzky’ego leży gdzie indziej – jest po prostu przeraźliwie nudny, nie umniejszając wcale dramatyzmu opisywanych wydarzeń. Firth pasuje tu jak ulał z tą swoją cierpiętniczą miną, jedną we wszystkich filmach. Kidman gra niewiele, po prostu momentami jest na ekranie – nie wiadomo, dlaczego pokochała tego faceta, czym ją ujął. Ale czy oglądając kiczowaty, łzawy banał warto się nad tym zastanawiać? Może jednak nie…
Często się zdarza przy ekranizacjach biografii, że scenariusz jest niedopracowany, wszystko jest robione po łebkach, i dokładnie tak mamy w Drodze do zapomnienia. Może dlatego tak go przetłumaczono – seans jest prawdziwą drogą do zapomnienia tego, co się ogląda. Na plus na pewno dobre zdjęcia, niezła gra młodzieży w scenach z czasów niewoli i na pewno tematyka skłaniająca do refleksji nad istotą człowieczeństwa (jeśli ktoś dotrwa do końca). Czy potrafimy wybaczać? Czy zemsta daje ulgę? Jak sobie radzić z traumą? Itd. Wymęczył mnie ten film, chociaż z drugiej strony muszę przyznać, że jest zrobiony sprawnie, niemal podręcznikowo, i nie ma tu rażących błędów. Gdyby nie te skróty, nadmiar kiczowatych scen i ta typowa angielska flegma..