ARCHIVE Axiom

Archive Axiom recenzjaARCHIVE
Axiom
2014

Popularny i bardzo lubiany w Polsce (bardziej niż w rodzimej Anglii) zespół Archive właśnie obchodzi 20-lecie istnienia, a jubileusz postanowił uświetnić dość wyjątkowym i ambitnym projektem. Axiom (nazwa wyspy otoczonej stromymi klifami z podziemnym miastem, w którym czas i los wyznacza wielki dzwon) to nie tylko tytuł nowego albumu grupy, ale też połączonego z nim krótkometrażowego filmu. „Zawsze chcieliśmy połączyć naszą muzykę z procesem tworzenia obrazu. Kiedy nasze nowe albumy wchodziły na rynek, zawsze pojawiał się ktoś, kto uważał iż nasza muzyka brzmi jak ścieżka dźwiękowa do filmu, który jeszcze nie powstał. W taki sposób narodził się pomysł na ten niepowtarzalny projekt”, powiedział założyciel zespołu Darius Keeler. Zostawiając na boku obraz i rozważania, co było pierwsze i co do czego przystosowano, skupmy się wyłącznie na muzyce, bo w końcu ta musi być najważniejsza w przypadku rockowych kapel.
Do Axiom można podejść na dwa sposoby. Jeśli ktoś nie zna twórczości Archive (lub słyszał tylko poprzednią, słabiutką płytę With Us Until You’re Dead), będzie nowym krążkiem zachwycony. Oczywiście pod warunkiem, że lubi trip-hopowe klimaty zmieszane ze współczesną elektroniką i elementami progresywnego rocka, bo przecież nie bez kozery mówi się o pewnym podobieństwie muzyki Brytyjczyków do Massive Attack i Pink Floyd. Jednak wielbiciele świetnych albumów You All Look The Same To Me, Lights czy Controlling Crowds, podczas słuchania nowych kompozycji będą mieli mieszane uczucia. Bo niby wszystko jest jak trzeba, jednak nie do końca. Axiom to taki Archive w pigułce – trwa niespełna 40 minut (to mało jak na ich standardy, ale kiedyś tyle właśnie trwały płyty) i zawiera wszystkie te elementy, za które pokochaliśmy kapelę 12 lat temu zahipnotyzowani genialną kompozycją Again. Problem nie w tym, że to wszystko już było, że Archive powielają swoje patenty (bo lepsze takie „bezpieczne” granie niż nietrafione odjazdy na poprzednim krążku), lecz w braku wyrazistości nagrań. Są momentami ładne (jak otwierająca zestaw piosenka Distorted Angels czy jeszcze piękniejsza Shiver pod sam koniec) lub zawierają ciekawe fragmenty (kompozycja tytułowa czy Baptism), ale spróbujcie coś z tego zapamiętać. Nie da rady, chociaż muszę przyznać, że słucha się tego dobrze, utwory są połączone tworząc klimatyczną i wielobarwną suitę, jednak cały czas trudno odeprzeć wrażenie, że to muzyka filmowa, że jest jej za mało, że pewne motywy są niewygrane do końca. Wspomniany już opener nagle się urywa przechodząc w 10-minutowy Axiom, którego pierwsze 5 minut to dźwięki dzwonów! Bez obrazu ciężko przez to przebrnąć, a jeszcze w finale ten utwór powraca w postaci repryzy. To jednak i tak najlepsze fragmenty albumu, pozostałe po prostu są – nie drażnią, nie odbiegają nastrojem, ale też nie potrafią zachwycić. Archive bywał już w znacznie lepszej formie i chyba na taki prawdziwy wielki album musimy jeszcze trochę poczekać (lub sięgnąć do… archiwum). Axiom jest tylko poprawny, i też nie do końca. Z drugiej strony życzę wielu innym zespołom takiej wyobraźni i wrażliwości, jaka charakteryzuje Danny’ego Griffithsa, Dariusa Keelera, Marię Q i resztę ekipy.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: