BREW
Control
2014
Zawsze dużo dobrego pisano o brytyjskiej, działającej od 8 lat bluesrockowej formacji The Brew. Promując swój najnowszy krążek Control w marcu muzycy odwiedzili Polskę (nie po raz pierwszy zresztą), a warto wiedzieć, że to zespół wybitnie koncertowy. Grają niezwykle swobodnie i to właśnie na scenie wypadają znacznie lepiej niż w zaciszu studia nagraniowego. Mają pełną kontrolę nad muzyką i emocjami słuchaczy. A propos: „czasami musisz przejąć kontrolę” to motto wydanego niedawno albumu Brytyjczyków. Tytuły utworów serwują wszelakie narzędzia tej kontroli – brzmią jakby były zaczerpnięte z instrukcji obsługi odtwarzacza płyt: Play, Pause, Stop, Repeat, Skip, Mute, Eject, itd. A sama muzyka? Taka jak zawsze czyli pełna świetnych gitarowych riffów, z ekspresyjnym wokalem i dynamiczną sekcją rytmiczną. Jednak uczciwie muszę przyznać, że aby w pełni zasmakować w nowej muzyce The Brew, potrzebowałem kilku podejść. Kompozycje są niezłe (z pewnymi wyjątkami), lecz żadna nie wybija się na tyle, by szczególnie zapaść w pamięć. Brak tu wyrazistego killera, jakie trafiały się na poprzednich krążkach.
Zbudowane wedłług podobnego schematu utwory, wszystkie trwające po 3-4 minuty, początkowo zlewają się w jedną całość. Niby dobrze się tego słucha, bo to wciąż hendrixowskie i zeppelinowskie klimaty, każde z nagrań ozdobione jest w drugiej części efektowną solówką gitarową, jednak gdybym musiał komuś któreś z nich polecić, miałbym kłopot. Moim zdaniem najlepsze jest Pause z genialną gitarą i intrygującymi zmianami tempa – ma tylko jedną wadę, wspólną dla wszystkich tu piosenek: trwa za krótko. Z pewnością pierwsza część albumu robi znacznie lepsze wrażenie, choć zamykająca go kompozycja Rewind też jest niczego sobie – początkowo akustyczna, zapowiadająca się na nudziarstwo takie jak w nieco wcześniejszym Stop, powoli nabiera tempa i efektownie wieńczy krążek.
Jeśli pod względem kompozycyjnym płyta nie do końca przekonuje, brzmieniowo to prawdziwy majstersztyk. Duża w tym zasługa nowego producenta – Toby Jepson, który sam jest muzykiem i ma doświadczenie w ciężkim graniu, wydobył z kapeli siłę i potęgę, która charakteryzuje jej występy na żywo. Brzmienie jest masywne i mięsiste, a wokal i przede wszystkim gitara Jasona Barwicka nigdy nie brzmiały lepiej. Kurtis Smith na bębnach i jego ojciec na basie dopełniają całości. Control to mimo wszystko udana płyta, która powinna zadowolić wielbicieli brytyjskiego rocka z epoki flower-power. Może brak tu fajerwerków i nie klękam przed nią jak wielu innych recenzentów, ale doceniam klasę muzyków i przyjemne rockowe kompozycje, jakie stworzyli. Jeśli po pierwszym przesłuchaniu trochę Was to znudzi, spróbujcie po raz kolejny, i kolejny. To działa. Naprawdę warto.
Zbudowane wedłług podobnego schematu utwory, wszystkie trwające po 3-4 minuty, początkowo zlewają się w jedną całość. Niby dobrze się tego słucha, bo to wciąż hendrixowskie i zeppelinowskie klimaty, każde z nagrań ozdobione jest w drugiej części efektowną solówką gitarową, jednak gdybym musiał komuś któreś z nich polecić, miałbym kłopot. Moim zdaniem najlepsze jest Pause z genialną gitarą i intrygującymi zmianami tempa – ma tylko jedną wadę, wspólną dla wszystkich tu piosenek: trwa za krótko. Z pewnością pierwsza część albumu robi znacznie lepsze wrażenie, choć zamykająca go kompozycja Rewind też jest niczego sobie – początkowo akustyczna, zapowiadająca się na nudziarstwo takie jak w nieco wcześniejszym Stop, powoli nabiera tempa i efektownie wieńczy krążek.
Jeśli pod względem kompozycyjnym płyta nie do końca przekonuje, brzmieniowo to prawdziwy majstersztyk. Duża w tym zasługa nowego producenta – Toby Jepson, który sam jest muzykiem i ma doświadczenie w ciężkim graniu, wydobył z kapeli siłę i potęgę, która charakteryzuje jej występy na żywo. Brzmienie jest masywne i mięsiste, a wokal i przede wszystkim gitara Jasona Barwicka nigdy nie brzmiały lepiej. Kurtis Smith na bębnach i jego ojciec na basie dopełniają całości. Control to mimo wszystko udana płyta, która powinna zadowolić wielbicieli brytyjskiego rocka z epoki flower-power. Może brak tu fajerwerków i nie klękam przed nią jak wielu innych recenzentów, ale doceniam klasę muzyków i przyjemne rockowe kompozycje, jakie stworzyli. Jeśli po pierwszym przesłuchaniu trochę Was to znudzi, spróbujcie po raz kolejny, i kolejny. To działa. Naprawdę warto.