FU MANCHU
Gigantoid
2014
Nie wiem dlaczego, ale zawsze męczyła mnie muzyka kalifornijskiej kapeli Fu Manchu. Może nie dosłownie, bo panowie grają bardzo sprawnie, a ich ciężkie riffy koją uszy każdego fana garażowego brzmienia, ale problem leży w braku wyrazistości utworów. Wszystkie są mniej więcej takie same i choć fajnie się tego słucha np. jadąc samochodem, o tyle w domowym zaciszu już niekoniecznie. Gdybym chciał zrobić składankę ich najlepszych kawałków, byłbym w nie lada kłopocie.
Chłopaki dotychczas nagrywali dość regularnie, tymczasem przed wydaniem Gigantoid zafundowali sobie (i słuchaczom) aż 5-letnią przerwę. Czy warto było czekać? I tak, i nie. Warto, bo fani odnajdą w nowej muzyce stare elementy. To nadal mroczne, pustynne brzmienie kontynuujące tradycje Kyuss, z mocno wyeksponowanym basem i równo pracującą sekcją. Nie warto, bo zamiast nowych utworów można sięgnąć po te z poprzednich krążków – efekt dokładnie ten sam. Gitarzysta Scott Hill wyznał, że materiału jest znacznie więcej. „Napisaliśmy 17 piosenek na ten album jednak wybraliśmy 9 naszych ulubionych, które trafiły na płytę. Na szczęście pozostałe 8 również zostanie wydane. Planujemy wydać drugą część albumu, która ukaże się jeszcze w tym roku.” Pożyjemy, zobaczymy… Póki co cieszmy się tym, co mamy, bo Gigantoid to kawał naprawdę świetnego, mięsistego rocka. Monotonnego jak cholera, ale i to może mieć swój urok, a trochę smaczków też się znajdzie. Ot choćby stonowane zakończenie otwierającego płytę numeru Dimension Shifter z basem w stylu starego, klasycznego Black Sabbath, czy najciekawszy i najdłuższy w zestawie The Last Question. Wobrażacie sobie 8-minutowy utwór Fu Manchu? Ale nie ma obawy – po 4 minutach mamy kompletny twist i psychodeliczną, odjechaną końcówkę, która buduje wielkość tej kompozycji. Dla mnie bomba i jedna gwiazdka więcej.
Chłopaki dotychczas nagrywali dość regularnie, tymczasem przed wydaniem Gigantoid zafundowali sobie (i słuchaczom) aż 5-letnią przerwę. Czy warto było czekać? I tak, i nie. Warto, bo fani odnajdą w nowej muzyce stare elementy. To nadal mroczne, pustynne brzmienie kontynuujące tradycje Kyuss, z mocno wyeksponowanym basem i równo pracującą sekcją. Nie warto, bo zamiast nowych utworów można sięgnąć po te z poprzednich krążków – efekt dokładnie ten sam. Gitarzysta Scott Hill wyznał, że materiału jest znacznie więcej. „Napisaliśmy 17 piosenek na ten album jednak wybraliśmy 9 naszych ulubionych, które trafiły na płytę. Na szczęście pozostałe 8 również zostanie wydane. Planujemy wydać drugą część albumu, która ukaże się jeszcze w tym roku.” Pożyjemy, zobaczymy… Póki co cieszmy się tym, co mamy, bo Gigantoid to kawał naprawdę świetnego, mięsistego rocka. Monotonnego jak cholera, ale i to może mieć swój urok, a trochę smaczków też się znajdzie. Ot choćby stonowane zakończenie otwierającego płytę numeru Dimension Shifter z basem w stylu starego, klasycznego Black Sabbath, czy najciekawszy i najdłuższy w zestawie The Last Question. Wobrażacie sobie 8-minutowy utwór Fu Manchu? Ale nie ma obawy – po 4 minutach mamy kompletny twist i psychodeliczną, odjechaną końcówkę, która buduje wielkość tej kompozycji. Dla mnie bomba i jedna gwiazdka więcej.