BIGELF
Into The Maelstrom
2014
Amerykanie z Bigelf to jedna z najrzadziej nagrywających albumy kapel rockowych. Powstali w 1991 roku w Los Angeles i właśnie wydali swój 4 krążek. Czy chociaż niewielka ilość nagrań przekłada się na ich wysoką jakość? Niestety nie bardzo. Odnoszę wrażenie, że wszystko, co panowie mieli do przekazania, zawarli na niezłym albumie Hex z 2003 roku. Potem było już gorzej i nowa płyta niewiele zmienia. To nadal stylowe, progresywno-metalowe granie zorientowane na klasyczny hard rock lat 60/70, lecz poszczególnym utworom brak wyrazistości – tego elementu, który kiedyś cechował nagrania ich idoli z Black Sabbath. Chociaż więc do zespołu dołączył nie lada wirtuoz, bo sam Mike Portnoy, ex-bębniarz Dream Theater, muzyka pozostała podobna do tej z ostatniego krążka Cheat The Gallows sprzed 6 lat. Jeśli kogoś to rajcowało, będzie miał jeszcze większą frajdę i tym razem, bo płyta Into The Maelstrom jako całość jest lepsza, aczkolwiek do Hex nie dorasta. Wtórność kompozycji nie jest wadą, bo inspirację z Sabbathów czerpią tysiące zespołów – pytanie brzmi, co kto z tym robi. Bigelf robi niewiele. Można tu zresztą dostrzec też sporo innych naleciałości (z glam rockiem T.Rex czy przebojowością ELO na czele albo Beatlesami np. w Already Gone) i to dobrze, bo nagrania są pozornie przebojowe – dobrze się tego słucha, tylko że po kilkunastu minutach robi się zwyczajnie nudno. Chciałem polecić któreś utwory, ale nie jestem w stanie wybrać. Wszystkie są niemal identyczne. Ewentualnie Mr. Harry McQuhae… i Control Freak jako potencjalny hit. Może po prostu Amerykanie za wiele wepchnęli do jednego wora i wyszło z tego danie, które syci już po kilku kęsach? Skonsumowanie całości może być ciężkostrawne. Jednak warto dotrwać do końca, bo tam właśnie znajduje się najlepszy kawałek, taka kwintesencja całego albumu – ITM trwa ponad 8 minut, zawiera w pigułce wszystko, co wcześniej słyszeliśmy, z orientalnym wstępem, uroczymi chórkami, pieknie brzmiącym melotronem, zmianami tempa i hardrockowymi riffami gitarowymi pod koniec. Gdyby reszta była tak dobra…