ASIA Gravitas

Asia Gravitas recenzjaASIA
Gravitas
2014

Gdy w 1981 roku John Wetton, Steve Howe, Geoff Downes i Carl Palmer utworzyli supergrupę Asia (pisane też ASIA), wszyscy oczekiwali muzyki na miarę wielkości nazwisk jej członków. Niestety, jak to często bywa, z wielkiej chmury mały deszcz. Było nieźle, ale nic więcej. Zespół po wielu zmianach personalnych (przewinęło się ponad 20 muzyków), licznych odejściach i powrotach, przetrwał do dzisiaj, i właśnie zaprezentował nowy krążek Gravitas. Nagrany w niemal oryginalnym składzie, tylko już bez emeryta Steve’a Howe’a. Zastąpił go mało znany, o 40 lat młodszy Sam Coulson, który teraz u boku weteranów może zapracować na swoją renomę. Dziwne to i mało konsekwentne wobec założeń przyjętych przy reaktywacji kapeli, ale tak panowie zdecydowali i już. Coulson gra poprawnie, niestety gra niewiele, to jednak już nie jego wina.
   Przyznam szczerze, że choć po ostatnich „dokonaniach” Brytyjczyków nie miałem żadnych oczekiwań wobec tego krążka, to jednak zrobiło mi się smutno. Lubię głos Wettona, lecz serce krwawi, gdy facet wraz z innymi wielkimi firmuje nijaką i bezbarwną muzykę. Taki właśnie jest Gravitas. To nadal niby melodyjny prog rock, ale bliżej mu do popisów w remizie strażackiej niż dokonań herosów rocka. Miałkie kompozycje, proste jak budowa cepa, grane na jedno kopyto, nie wywołują u mnie żadnych emocji. Podobnie było na poprzednich płytach, stąd brak rozczarowania, jednak zawsze człowiek ma nadzieję na progres i niespodziankę. Nie tym razem. To takie pseudorockowe (na pewno nie progresywne) granie do kotleta, bez interesujących aranżacji, frapujących solówek i wykraczających poza banał linii melodycznych. Singlowy numer Valkyrie jest niebezpiecznie popowy, lecz to i tak jedna z lepszych piosenek. W kompozycji tytułowej nie dzieje się nic, co by uzasadniało jej długość (8 minut) poza krótką, lecz całkiem teściwą partią Coulsona. Orkiestrowy wstęp Heaven Help Me Now na moment intryguje, po minucie mamy jednak kolejną rytmiczną sieczkę do słabej melodii i tu nawet tytułowe niebiosa nie pomogą, bo tak samo jest praktycznie w każdym kawałku. Jeśli kogoś to zmęczy, może odpocząć przy cukierkowych balladach, z których żadna nie zapada w pamięć więc szkoda o nich wspominać. Może ewentualnie Russian Dolls o miłości w czasach zimnej wojny, ale to też bardzo na siłę.
   Nie bardzo rozumiem, dlaczego byli członkowie gigantów rocka King Crimson, Emerson Lake & Palmer i Yes – zespołów bardzo odległych od popowej stylistyki, na stare lata firmują tak mizerny album. Wena ich opuściła? To chyba już dawno temu, ale co innego mieć drobny kryzys, a co innego w nim uparcie trwać. Gravitas szczęśliwie nie męczy uszu i nie przeszkadza jako tło muzyczne, ale takie stwierdzenie nie jest nobilitacją. Liczę na znacznie lepsze, bardziej wyraziste nagrania na kolejnym krążku.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: