ROBOCOP
Robocop
2014, USA
sci-fi, akcja, reż. José Padilha





Trzeba przyznać, że Robocop Paula Verhoevena 27 lat temu robił wrażenie. Holenderski reżyser poszedł za ciosem i 3 lata później nakręcił jeszcze lepszy film – Pamięć absolutną, ale to właśnie sukces Robocopa dał mu tę możliwość. Za remake jego dzieła wziął się mało znany brazylijski reżyser José Padilha, i można uznać, że podołał zadaniu. Nowy Robocop w dobie współczesnej techniki może nie powala, ale jest zrobiony zupełnie przyzwoicie. Oczywiście musimy zaakceptować znak czasów czyli kierowanie tego typu produkcji do coraz młodszych widzów, konkretnie od 13-latków wzwyż. To powoduje, że krwi i scen brutalnych brak, przez co cierpi realizm zdarzeń. Jeśli więc ktoś szuka klimatu grozy znanego z dzieła Verhoevena, będzie rozczarowany. Najlepiej byłoby nie porównywać, ale Padilha opowiada tę samą historię, nawet nadał ten sam tytuł, więc odwołania do oryginału są nieuniknione. Nowy Robocop jest wypolerowany i wygładzony, trochę wyprany z emocji, jednak strona techniczna zadowala, a każde stąpnięcie głównego bohatera budzi grozę. Niestety prawdziwej akcji w filmie niewiele, a brak wyrazistego przeciwnika woła o pomstę do nieba.
Jeśli ktoś nie zna filmu z 1987 roku, krótko przypomnę fabułę. Jest rok 2028, o bezpieczeństwo na świecie dbają roboty wykonywane przez korporację OmniCorp. Jedynym niezdobytym rynkiem pozostają Stany Zjednoczone, gdzie obowiązuje ustawa zakazująca ich używania, ponieważ o życiu obywateli nie powinna decydować bezduszna maszyna. Szef OmniCorpu (Michael Keaton) wpada więc na pomysł połączenia człowieka i robota. Wykorzystuje ciało umierającego policjanta Alexa Murphy’ego (Joel Kinnaman) i rękami doktora Nortona (Gary Oldman) daje mu nowe życie i nieosiagalne dla zwykłego człowieka możliwości. Robocop patroluje ulice Detroit przemieniając opanowane przez bandytów miasto w oazę spokoju. Gdy zaczyna odkrywać przestępstwa popełniane przez wysoko postawione i wpływowe osoby, staje się niewygodny. Do tego dochodzą emocje, których nie odczuwa żadna maszyna, jednak cyborg z ludzkim mózgiem jak najbardziej tak. Alex wbrew rozkazom przełożonych zaczyna działać na własną rękę, postanawia poszukać i ukarać winnych jego wypadku.
Nowym, bardzo futurystycznym pomysłem było stworzenie postaci Pata Novaka (Samuel L. Jackson), prezentera popularnego telewizyjnego show, który wywiera ogromną presję, by wprowadzić roboty na amerykańskie ulice. To dość czytelna aluzja do dominującej roli mediów we współczesnym świecie. Efekty specjalne na miarę XXI wieku (to już standard dzisiaj), i chociaż ich tu niezbyt wiele (kłania się kategoria wiekowa PG13), to narzekać nie wypada. Nieźle grają Keaton i Oldman, i to właściwie tyle plusów. Fabuła dość mizerna – wprawdzie pewne sprawy wyjaśniono lepiej niż u Verhoevena (to też znak czasów – trzeba wyłożyć kawę na ławę, bo inaczej wychowana na głupawych grach dzieciarnia nie zrozumie), to jednak całość wypada przeciętnie. Mimo dwugodzinnego seansu odniosłem wrażenie, jakby twórcom zabrakło czasu na właściwe rozwinięcie zarysowanych we wstępie wątków. Mamy więc długie rozterki głównego bohatera, lęk przed spotkaniem z rodziną (wzruszająca i naprawdę mocna scena z synem, który po raz pierwszy widzi mechanicznego ojca), a potem nagłe przyspieszenie i po chwili zbyt szybki i zbyt płaski finał. Nie ma dramaturgii, nie sposób się bać, ciarki nie chodzą po plecach (a przy starej wersji i owszem), w sumie więc otrzymaliśmy film, który ma swoje momenty i na pewno warto go zobaczyć, ale wielkiego wrażenia nie robi. Zdecydowanie wolałem nowe wersje Dredda czy Pamięci absolutnej.
Jeśli ktoś nie zna filmu z 1987 roku, krótko przypomnę fabułę. Jest rok 2028, o bezpieczeństwo na świecie dbają roboty wykonywane przez korporację OmniCorp. Jedynym niezdobytym rynkiem pozostają Stany Zjednoczone, gdzie obowiązuje ustawa zakazująca ich używania, ponieważ o życiu obywateli nie powinna decydować bezduszna maszyna. Szef OmniCorpu (Michael Keaton) wpada więc na pomysł połączenia człowieka i robota. Wykorzystuje ciało umierającego policjanta Alexa Murphy’ego (Joel Kinnaman) i rękami doktora Nortona (Gary Oldman) daje mu nowe życie i nieosiagalne dla zwykłego człowieka możliwości. Robocop patroluje ulice Detroit przemieniając opanowane przez bandytów miasto w oazę spokoju. Gdy zaczyna odkrywać przestępstwa popełniane przez wysoko postawione i wpływowe osoby, staje się niewygodny. Do tego dochodzą emocje, których nie odczuwa żadna maszyna, jednak cyborg z ludzkim mózgiem jak najbardziej tak. Alex wbrew rozkazom przełożonych zaczyna działać na własną rękę, postanawia poszukać i ukarać winnych jego wypadku.
Nowym, bardzo futurystycznym pomysłem było stworzenie postaci Pata Novaka (Samuel L. Jackson), prezentera popularnego telewizyjnego show, który wywiera ogromną presję, by wprowadzić roboty na amerykańskie ulice. To dość czytelna aluzja do dominującej roli mediów we współczesnym świecie. Efekty specjalne na miarę XXI wieku (to już standard dzisiaj), i chociaż ich tu niezbyt wiele (kłania się kategoria wiekowa PG13), to narzekać nie wypada. Nieźle grają Keaton i Oldman, i to właściwie tyle plusów. Fabuła dość mizerna – wprawdzie pewne sprawy wyjaśniono lepiej niż u Verhoevena (to też znak czasów – trzeba wyłożyć kawę na ławę, bo inaczej wychowana na głupawych grach dzieciarnia nie zrozumie), to jednak całość wypada przeciętnie. Mimo dwugodzinnego seansu odniosłem wrażenie, jakby twórcom zabrakło czasu na właściwe rozwinięcie zarysowanych we wstępie wątków. Mamy więc długie rozterki głównego bohatera, lęk przed spotkaniem z rodziną (wzruszająca i naprawdę mocna scena z synem, który po raz pierwszy widzi mechanicznego ojca), a potem nagłe przyspieszenie i po chwili zbyt szybki i zbyt płaski finał. Nie ma dramaturgii, nie sposób się bać, ciarki nie chodzą po plecach (a przy starej wersji i owszem), w sumie więc otrzymaliśmy film, który ma swoje momenty i na pewno warto go zobaczyć, ale wielkiego wrażenia nie robi. Zdecydowanie wolałem nowe wersje Dredda czy Pamięci absolutnej.