SKINWALKER RANCH
Skinwalker Ranch
2013, USA
horror, reż. Devin McGinn
Filmy kręcone „z ręki” (tzw. found footage), nadające wydarzeniom pozory realizmu, najlepsze lata mają za sobą. Najlepszym przykładem jest zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami Skinwalker Ranch, dokumentujący przez grupę naukowców nadprzyrodzone zjawiska na farmie, gdzie w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął 10-letni syn hodowcy bydła. Niestety już sam plakat reklamujący obraz niejako wyjaśnia zagadkę. Jeśli ktoś go nie widział i lubi ten sposób filmowania, może mieć frajdę z seansu, ale tylko pod jednym warunkiem: trzeba zaakceptować bałagan fabularny i nie doszukiwać się nawet odrobiny sensu. Reżyser miał inną wizję. Zamiast jak w klasykach gatunku powoli rozwijać akcję i kumulować wrażenia w efektownym finale, postanowił od razu wytoczyć ciężkie działa. Mamy więc ekipę instalującą sprzęt, a zaraz potem zaczyna się prawdziwy miszmasz: mroczne cienie, znikające światło, kosmici, zmutowany wilk, tajemnicze jaskinie i masa innych wątków, którymi można by obdzielić kilka filmów. Zabrakło tylko wampirów… Jeśli dodam, że Skinwalker Ranch trwa niewiele ponad godzinę, trudno oczekiwać, że cokolwiek zostanie wyjaśnione i doprowadzone do końca. Po dziwacznym finale trudno się wyzbyć wrażenia, że film zwyczajnie ucięto. Ja myślę, że reżyserowi po prostu zabrakło pomysłu. Wydaje mi się, że od początku go nie miał. Chciał tylko, żeby było efektownie i strasznie. Nie jest ani tak, ani tak.
Bezmyślny scenariusz to nie jedyny minus obrazu pana McGinna. O słabym aktorstwie nie będę pisał, podobnie jak braku więzi z bohaterami, itp. Zagmatwana akcja nie wzbudza żadnych emocji. Denerwuje praca kamery. Nie dość, że filmowiec niczym UFO jest praktycznie niewidzialny (a niemal w każdym ff kamerzysta jest częścią akcji), to jeszcze obraz nawala we wszystkich ciekawszych momentach. Każdy, kto używał kamery w czasach VHS wie, że takie zakłócenia rzadko miały miejsce. Jeśli na tym ma polegać realizm, to ja dziękuję. Skinwalker Ranch nie wnosi niczego nowego do gatunku. Jest tyle niezłych filmów found footage, że ten można sobie spokojnie darować.
Bezmyślny scenariusz to nie jedyny minus obrazu pana McGinna. O słabym aktorstwie nie będę pisał, podobnie jak braku więzi z bohaterami, itp. Zagmatwana akcja nie wzbudza żadnych emocji. Denerwuje praca kamery. Nie dość, że filmowiec niczym UFO jest praktycznie niewidzialny (a niemal w każdym ff kamerzysta jest częścią akcji), to jeszcze obraz nawala we wszystkich ciekawszych momentach. Każdy, kto używał kamery w czasach VHS wie, że takie zakłócenia rzadko miały miejsce. Jeśli na tym ma polegać realizm, to ja dziękuję. Skinwalker Ranch nie wnosi niczego nowego do gatunku. Jest tyle niezłych filmów found footage, że ten można sobie spokojnie darować.