BRUCE SPRINGSTEEN High Hopes

Bruce Springsteen High Hopes recenzja MorelloBRUCE SPRINGSTEEN
High Hopes
2014
altaltaltaltalt

Bruce Springsteen – amerykański gitarzysta, piosenkarz i kompozytor rockowy, nie bez powodu zwany Szefem (The Boss), to postać, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Ponad 100 milionów sprzedanych płyt (większość w USA), na koncie Grammy i nawet filmowy Oscar za jeden z utworów. Człowiek legenda. Mimo to przyznam szczerze, że nigdy mnie do siebie w pełni nie przekonał, toteż bez większych oczekiwań sięgnąłem po jego najnowsze dzieło. Tym bardziej, że album High Hopes to nie zbiór nowych, autorskich kompozycji, lecz coś w rodzaju zestawu starszych nagrań niewykorzystanych wcześniej, wzbogaconych o covery i utwory znane tylko z koncertów. Boss sam powiedział, że „to muzyka, jaka już dawno powinna zostać wydana”. Została i chwała mu za to. Jeśli tak wyglądają springsteenowskie odrzuty, to zdecydowanie proszę o więcej.
   Obok samego mistrza główną postacią na albumie jest znany z Rage Against The Machine gitarzysta Tom Morello – gra w 8 utworach, a w najlepszym na krążku The Ghost Of Tom Joad nawet śpiewa w duecie ze Springsteenem. Tytułowa kompozycja albumu z 1995 roku została tu rozciągnięta do ponad 7 minut i po prostu zwala z nóg. Płytę promują tytułowa (autorstwa grupy Havalinas) oraz Dream Baby Dream (cover amerykańskiego duetu Suicide) – te piosenki odpowiednio otwierają i zamykają krążek. Obie niezłe, choć każda zupełnie inna. Ta druga to trochę nijaka, delikatna ballada, zaś High Hopes z dęciakami w refrenie i soulowym chórkiem to już materiał na pewny przebój. Podobnie jak Harry’s Place z motoryczną perkusją czy spokojny Down In The Hole przypominający rytmicznie wielki hit I’m On Fire. W tych kompozycjach, podobnie jak w urokliwej, akustycznej balladzie The Wall, zachowano oryginalne partie nieżyjących już muzyków E Street Band: saksofonowe Clarence?a Clemonsa i organowe Danny?ego Federiciego. Warto wymienić jeszcze przebojowy, choć może zbyt prosty Heaven’s Wall i bardzo ładny American Skin (41 Shots), znany z koncertowego albumu Live In New York City z 2001 roku. Nawet jeśli reszta materiału nie porywa, to te wymienione utwory zupełnie wystarczą, by sięgnąć po nowe wydawnictwo Bossa.
   Może płyta nie jest spójna, może Springsteen ma w repertuarze lepsze, ale trzeba docenić sam pomysł jej powstania. Bruce nie poszedł na łatwiznę odkurzając nagrania ze starych szuflad. Część utworów nagrał na nowo, do innych dołożył nowe ścieżki zachowując brzmienie z oryginalnych taśm (stąd partie nieżyjących muzyków), w efekcie powstała wielobarwna, świeżo brzmiąca płyta, która – jak widać po mnie, zadowoli nie tylko fanów Bossa.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: