RUNNING WILD Resilient

Running Wild Resilient recenzjaRUNNING WILD
Resilient
2013

Running Wild to wielcy klasycy niemieckiego heavy metalu. Nagrywają od ponad 30 lat, mają spore grono fanów, a mimo licznych zmian personalnych kapelą niezmiennie dowodzi Rolf Kasparek, znany też jako Rock’N’Rolf. Wprawdzie nigdy nie byłem wielbicielem Niemców, ale szanuję i doceniam takie płyty jak Pile Of Skulls, The Rivalry, Victory czy bardziej hardrockową The Brotherhood z 2002 roku, którą uważam za ostatni dobry krążek zespołu. Wiem, że to już nie był klasyczny Running Wild, ale hard rock i heavy metal przenikają się nawzajem i jeśli panowie łoją mocno i zarazem melodyjnie, to ja nie mam pytań. Dlatego też z przyjemnością donoszę, że po kryzysie twórczym nie ma śladu, a nowy album grupy bije na głowę ubiegłoroczny ShadowmakerRogues en Vogue z 2005 roku. Może nie jest na poziomie wcześniej wymienionych, ale narzekać byłoby grzechem, skoro forma rośnie.
   Żeby się długo nie rozwodzić powiem tak: sporo tu nawiązań do przeszłości i elementów ważnych dla prawdziwego fana (jak choćby klasyczna okładka z Adrianem i właściwym logo), jest też dużo dobrych melodii, zarówno w szybkich, utrzymanych w starym stylu kawałkach, jak i tych pasujących do estetyki hard rocka, które mnie akurat bardziej podchodzą (klimaty Saxon, Judas Priest, itp.). Do tego znakomite brzmienie i tak oto mamy jedną z lepszych płyt tego roku. Może nie ze ścisłego topu, ale na pewno godną uwagi. Ciekawą i różnorodną.
   Zastanawiałem się, które utwory polecić, i złapałem się na tym, że w zasadzie każdy jest dobry. Fani szybkiego, klasycznego grania pokochają dynamiczny opener Soldiers Of Fortune, a także Adventure Highway czy Fireheart. Zwolennicy hardrockowej stylistyki mają kapitalny numer tytułowy, Crystal GoldRun Riot. Jednych i drugich pogodzi świetny The Drift. Bardziej przebojowe granie oferuje Desert Rose – jeden z najbardziej chwytliwych numerów, jakie stworzył Rolf. Co z tego, że komercyjny, skoro bardzo dobry? Jeśli tego za mało, to na koniec mamy epicki, 10-minutowy Bloody Island, z akustycznym wstępem, chórem i pięknym rozwinięciem. Palce lizać. Nie umiem narzekać na ten album. Nawet jeśli Running Wild miał kiedyś 2 czy 3 lepsze krążki, to przecież miał też kilkanaście słabszych, a od 10 lat nie grał tak dobrze. Resilient rządzi!
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: