PAUL McCARTNEY New

Paul McCartney New recenzjaPAUL McCARTNEY
New
2013

Czy można czegoś wielkiego oczekiwać od spełnionego faceta po 70-tce? W zasadzie nie. Trzeba się cieszyć, że nadal nagrywa, że mu się jeszcze chce. Jednak takie podejście jest błędne. Do licha, co innego miałby robić? To człowiek, który nagrał genialny Monkberry Moon Delight, a jeszcze niedawno błysnął formą na płycie Flaming Pie. OK, 15 lat temu… Może tu właśnie leży problem? Teraz możemy liczyć jedynie na nostalgiczne i w miarę poprawne albumy, ale już bez błysku. Dokładnie taki jest New. Klasyczny, dojrzały, stonowany, stosowny do wieku wokalisty. Co najważniejsze, jest w pełni autorski, bez wycieczek w lata 40/50 czy romansów z muzyką poważną.
Trochę folku, trochę popu, kilku producentów zamiast jednego, przez to mamy tu lekki bałagan stylistyczny. Wielbiciele artysty napiszą, że płyta jest różnorodna i każdy znajdzie coś dla siebie. Dla mnie to bałagan, ale odrobina nieporządku też nikomu nie zaszkodzi. Ludzie będą się doszukiwać skojarzeń z Beatlesami, które oczywiście są, bo to w końcu TEN głos, ale nie o to chodzi. Abstrahując od wielkiej przeszłości i patrząc z boku mam wątpliwości, czy ta płyta zjedna McCartneyowi nowych fanów. Wiem, nie potrzebuje ich, ma ich wystarczająco wielu i nie musi niczego udowadniać. Jednak mimo młodych producentów i uwspółcześnienia brzmienia, album o znamiennym tytule New nie jest niczym nowym. Jest to stary, typowy Sir Paul, mający talent do pisania ładnych i zarazem dość przeciętnych melodii.
Co najbardziej urzeka? Mnie z pewnością piękna ballada Scared zamykająca wydawnictwo, ale skrzętnie ukryta po długiej ciszy. Odrobina dynamizmu w otwierającym i przebojowym Save Us. Zupełnie nietypowe, oparte na syntetycznym bicie, pełne eksperymentów elektronicznych Appreciate wyprodukowane przez Gilesa Martina (syna słynnego George’a, producenta Wielkiej Czwórki). To tyle. Poza tym jest sporo potencjalnych mccartneyowskich przebojów (prosty rytm, chwytliwy refren) jak np. I Can Bet, Everybody Out There czy sympatyczny Alligator. Reszta w zasadzie do zapomnienia. Miałka i nijaka, z głupawym utworem tytułowym na czele. W sumie więc otrzymaliśmy produkt typowy dla tego artysty, ale ponieważ ostatnio wiele eksperymentował (z marnym skutkiem), dlatego doceńmy to, co mamy. Jest nieźle, Paul wrócił do tego, co robi najlepiej. Wielkiego dzieła już nie stworzy, lecz takimi krążkami jak New ucieszy fanów brzmień w stylu lat 60. To wystarczy.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: