GRAVITY
Grawitacja
2013, USA, Wielka Brytania
sci-fi, reż. Alfonso Cuarón
Czy można nakręcić emocjonujący film z udziałem tylko 2 aktorów? Do niedawna odpowiedziałbym, że nie. Alfonso Cuarón przekonał mnie, że można. Jego Grawitacja to techniczne arcydzieło i jeden z murowanych kandydatów do tytułu film roku, zaś rola Sandry Bullock zdecydowanie oscarowa. Bez względu na to, jaką decyzję podejmie Akademia, aktorka udowodniła swą klasę, w którą można było zwątpić oglądając jej popisy w większości filmów. W Grawitacji samą mimiką oddaje więcej emocji niż wielu aktorów całą swoją grą, a jej rola była bardzo wymagająca. Przyćmiła swojego ekranowego partnera, którym jest też nie byle kto, bo sam George Clooney. Jemu należy się szacunek nie tylko za świetną grę, ale także fakt, że zgodził się pozostać w cieniu koleżanki.
Historia jest prosta: dwoje astronautów naprawia teleskop, gdy dryfujące w kosmosie szczątki rosyjskiego satelity niszczą ich prom i stację orbitalną pozostawiając dwójkę bez środków transportu na Ziemię i z niewielkim zapasem tlenu. Jak sobie poradzą sami w kosmicznej pustce? To po prostu trzeba zobaczyć, i to w kinie w wersji 3D, a nie na domowym komputerze w kiepskiej kopii ściągniętej z internetu. Efekt trójwymiarowy jest tu wyjątkowo dobrze wykorzystany. Wrażenia trudno opisać, bo cokolwiek napiszę, i tak zabrzmi dość błaho. To tak, jakbym próbował oddać piękno kolorów tęczy czy smak przepysznej potrawy. Tym bardziej, że jestem po seansie w sali 4DX wzbogaconej o dodatkowe efekty (ruchome fotele, szumy, dym, zapachy, światła), które skutecznie odwracały uwagę od siedzących obok szeleszczących i chrupiących chipso- i popcornożerców. Kinowe trolle muszą non stop żreć, jakby nie mogli tego zrobić przed seansem.
Rzadko trafiają się obrazy tak doskonałe pod każdym właściwie względem. Wizualnym przede wszystkim, lecz także aktorskim i fabularnym. Podziw budzi już sam początek – kilkunastominutowa scena nakręcona w jednym ujęciu, a to dopiero początek fajerwerków. Kosmos Cuaróna jest monumentlany, jest groźny i złowieszczy, lecz także olśniewająco piękny. Zdjęcia są na niespotykanym w kinie poziomie. Można oczywiście mieć zastrzeżenia do pewnych detali scenariusza (frywolne rozmowy, gdy trzeba oszczędzać tlen, którego poziom spada dziwnie szybko; wiele wyjątkowo szczęśliwych zbiegów okoliczności; nienaturalna odporność bohaterki na uderzenia i zderzenia, itd.), ale to byłoby szukanie na siłę dziury w całym. Do kina idę po emocje, a tych film Cuaróna dostarcza w nadmiarze. Znakomicie stopniuje napięcie, jest odpowiednio wyważony, genialnie zagrany, ze znakomitą muzyką i wgniatającymi w fotel efektami. To kino komercyjne, ale najwyższych lotów. Skłania do głębokich refleksji na temat poświęcenia i wartości ludzkiego życia. Nie pozwala nawet na chwilę nudy chociaż jego tempo nie zadowoli miłośników filmów akcji i scenariuszy rodem z komiksu. Tu liczy się umiejętnie budowanie nastroju i klimat całości. Jeśli jakiś film zasługuje na najwyższą ocenę, to właśnie ten. Absolutny majstersztyk.
Historia jest prosta: dwoje astronautów naprawia teleskop, gdy dryfujące w kosmosie szczątki rosyjskiego satelity niszczą ich prom i stację orbitalną pozostawiając dwójkę bez środków transportu na Ziemię i z niewielkim zapasem tlenu. Jak sobie poradzą sami w kosmicznej pustce? To po prostu trzeba zobaczyć, i to w kinie w wersji 3D, a nie na domowym komputerze w kiepskiej kopii ściągniętej z internetu. Efekt trójwymiarowy jest tu wyjątkowo dobrze wykorzystany. Wrażenia trudno opisać, bo cokolwiek napiszę, i tak zabrzmi dość błaho. To tak, jakbym próbował oddać piękno kolorów tęczy czy smak przepysznej potrawy. Tym bardziej, że jestem po seansie w sali 4DX wzbogaconej o dodatkowe efekty (ruchome fotele, szumy, dym, zapachy, światła), które skutecznie odwracały uwagę od siedzących obok szeleszczących i chrupiących chipso- i popcornożerców. Kinowe trolle muszą non stop żreć, jakby nie mogli tego zrobić przed seansem.
Rzadko trafiają się obrazy tak doskonałe pod każdym właściwie względem. Wizualnym przede wszystkim, lecz także aktorskim i fabularnym. Podziw budzi już sam początek – kilkunastominutowa scena nakręcona w jednym ujęciu, a to dopiero początek fajerwerków. Kosmos Cuaróna jest monumentlany, jest groźny i złowieszczy, lecz także olśniewająco piękny. Zdjęcia są na niespotykanym w kinie poziomie. Można oczywiście mieć zastrzeżenia do pewnych detali scenariusza (frywolne rozmowy, gdy trzeba oszczędzać tlen, którego poziom spada dziwnie szybko; wiele wyjątkowo szczęśliwych zbiegów okoliczności; nienaturalna odporność bohaterki na uderzenia i zderzenia, itd.), ale to byłoby szukanie na siłę dziury w całym. Do kina idę po emocje, a tych film Cuaróna dostarcza w nadmiarze. Znakomicie stopniuje napięcie, jest odpowiednio wyważony, genialnie zagrany, ze znakomitą muzyką i wgniatającymi w fotel efektami. To kino komercyjne, ale najwyższych lotów. Skłania do głębokich refleksji na temat poświęcenia i wartości ludzkiego życia. Nie pozwala nawet na chwilę nudy chociaż jego tempo nie zadowoli miłośników filmów akcji i scenariuszy rodem z komiksu. Tu liczy się umiejętnie budowanie nastroju i klimat całości. Jeśli jakiś film zasługuje na najwyższą ocenę, to właśnie ten. Absolutny majstersztyk.