ELTON JOHN
Diving Board
2013
O Eltonie Johnie nie wypada pisać źle. Sir Elton potrafi śpiewać, nie musi tego udowadniać, chociaż naprawdę dobre albumy wydawał całe wieki temu. Teraz nagrywa rzadko (poprzedni krążek nosi datę 2006) i tym bardziej należy docenić, że w ogóle mu się chce. Ameryki nie odkryje, śpiewa od lat tak samo i pozostaje tylko kwestia, czy uda mu się jeszcze wylansować jakiś kawałek albo przynajmniej skomponować coś takiego, co na dłużej zostanie w naszych sercach. Ostatnimi czasy nic takiego się nie trafiło, dlatego nie oczekiwałem cudu po nowym albumie tego zasłużonego artysty, który karierę zaczynał jeszcze w latach sześćdziesiątych. Fanów jego talentu z pewnością Diving Board nie rozczaruje – jest to płyta miła dla ucha, bez żadnych nietrafionych numerów, klimatyczna i stonowana. Jak przystało na leciwego arystokratę. Nie lubię określeń typu „przyzwoita, solidna”, bo używa się ich wtedy, gdy nie można napisać nic entuzjastycznego, ale taki właśnie jest nowy Elton. Diving Board to płyta do bólu solidna – przyjemna w odbiorze lecz raczej nie rzuci nikogo na kolana. Właściwie to nie zarzut, bo chyba nikt nie oczekuje fajerwerków od Eltona Johna. Czasy I’m Still Standing dawno minęły. Facet miewał wiele dużo znacznie słabszych krążków. Ten najnowszy nie porywa, ale jest spójny, subtelny, liryczny i romantyczny. Fortepian i głos. Nie ma tu puszczania oka do młodego odbiorcy, wpasowywania się w obecną modę. Przeciwnie – jest nostalgia i wyraźny ukłon w stronę fanów pamiętających pierwsze dokonania artysty. To płyta dojrzałego, 66-letniego faceta dla pokolenia 40+. Płyta lepsza niż można było oczekiwać i taka, jak należy – przynajmniej Elton John nie komponuje musicalu i nie udaje śpiewania, jak Sting na ostatnim krążku. Śpiewa naprawdę dobrze i choć wielkich hitów stąd nie będzie (nie ma tu Nikity czy Sacrifice), jednak kilka nagrań chwyta za serce i to wystarczy. Właśnie te wolne, ciepłe ballady są najlepsze, przypominają stare dobre czasy, nadają płycie elegancji. Tytułowa Diving Board, Home Again, The New Fever Waltz czy The Ballad Of Blind Tom to naprawdę świetne numery. Taka jest ta płyta. Nie porywa ale koi zmysły. Nie rajcuje ale jest dobrym towarzyszem. Zwłaszcza przy kominku i lampce dobrego wina. Idealna na jesienne wieczory.