KING KING
Standing In The Shadow
2013
Ponieważ nazwa King King, podobnie jak Nimmo Brothers, jest w Polsce zupełnie nieznana, pozwolę sobie na krótkie jej przybliżenie, gdyż przy okazji nowej płyty szkockiego zespołu niezbędne jest pewne wprowadzenie. Alan i Steve Nimmo, rozkochani w muzyce lat 60/70 spod znaku Free czy Ten Years After, postanowili wskrzesić w zalanej tandetą muzyczną Wielkiej Brytanii bluesowego ducha tamtych lat. Założyli grupę Nimmo Brothers i przez pierwszą dekadę nowego wieku wydali kilka niezłych krążków, zdobywając szacunek i uznanie najpierw w rodzimej Anglii, a potem także za Oceanem. Zaraz po debiucie okrzyknięto ich nawet najlepszym brytyjskim zespołem bluesowym. Po dekadzie wspólnego muzykowania drogi braci rozeszły się – Steve nagrał solowy album, zaś Alan utworzył grupę King King, która zadebiutowała 2 lata temu płytą Take My Hand. Wydany niedawno drugi krążek jest jeszcze lepszy. Powiem więcej: Alan Nimmo nagrał najlepszą płytę w całej swojej karierze, wliczając nawet świetną Brothers To Brothers z ubiegłego roku.
Słuchając Nimmo Brothers i debiutu King King nie mogłem się pozbyć wrażenia, że te wszystkie zachwyty nad twórczością braci są nieco przesadzone. Owszem, to bardzo emocjonalne, stylowe bluesowe granie na niezłym poziomie, z odpowiednim feelingiem, elementami funky i porażającą gitarą, jednak istnieje sporo podobnych kapel, choć może niekoniecznie w Anglii. Zespół bardzo wiele zyskuje na scenie, gdzie lider wymiata niczym Paul Kossoff czy Alvin Lee. Standing In The Shadow dodaje jeszcze jedną reminiscencję – Alan Nimmo śpiewa tu niemal identycznie jak Paul Rodgers. Nie chodzi tylko o sam tembr głosu, ale interpretację i styl śpiewania podobny do legendarnego wokalisty Free. Muzyka z płyty też ma w sobie wiele z najlepszych dokonań tamtego zespołu (jest nawet cover utworu Heavy Load) i dowodzi wielkości King King. Właściwie trudno o muzyce grupy pisać unikając wyświechtanych i oczywistych haseł. Ja je pominę bo dość długi wstęp jednoznacznie określił typ i poziom grania, a jeśli grupa wygrywa British Blues Award, zaś jej wokalistę okrzyknięto drugim Paulem Rodgersem, to w zasadzie nic nie trzeba dodawać. Świetny wokal, genialna gitara i do tego znakomite melodie – właśnie pod tym względem Standing In The Shadow przebija poprzednie dokonania Alana Nimmo. Zgoda, to lekki ukłon w stronę komercji, ale nic w tym złego, jeśli proporcje są odpowiednio wyważone. Tutaj zdecydowanie są. Gdyby nie głuchota durnych radiowców, połowa numerów z płyty mogłaby być przebojami.
W kołyszącym Let Love In z gospelową końcówką, a tym bardziej karaibsko-popowym Can’t Keep From Trying panowie poszli za daleko (to już nie jest ani blues, ani rock), ale takie Coming Home można zdzierżyć, chociaż również zalatuje popową sieczką. Reszta jest w stanie się obronić – hardrockowe One More Time Around z popisowymi klawiszami i gitarą w środku czy intrygujący What Am I Supposed To Do to wręcz wzorcowe kawałki. Najlepszy jest jednak początek albumu – ostry i zadziorny More Than I Can Take i nieco łagodniejszy Taken What’s Mine to typowe numery w stylu lat 70., jakie mogłyby się znaleźć na płytach Free czy Deep Purple. Potem mamy 7-minutowe bluesisko A Long History Of Love, które trochę się wlecze, ale nie można mu odmówić uroku, bo melodia ładna, a konstrukcja bardzo klasyczna. I ten głos… i ta gitara… To dobre wprowadzenie do przepięknej, emocjonalnej ballady Jealousy autorstwa szkockiego piosenkarza i gitarzysty Frankie Millera (czy ktoś pamięta jego wielki hit Darlin’ ?). Gdy jeszcze wybrzmiał wspomniany What Am I Supposed To Do (zdecydowanie cockerowski w stylu – gdyby śpiewał to Joe Cocker, radiowcy by oszaleli) myślałem, że Standing In The Shadow to pewniak na podium w podsumowaniu roku 2013, ale druga cześć albumu to już inne granie, roztańczone i trochę nijakie. Niemniej i tak krążek broni się doskonale, to kawał solidnego blues rocka, jakiego ze świecą szukać na Wyspach Brytyjskich. Teraz nie dziwię się tym wszystkim zachwytom. Mam nadzieję, że panowie nie spoczną na laurach i jeszcze podkręcą tempo.
Słuchając Nimmo Brothers i debiutu King King nie mogłem się pozbyć wrażenia, że te wszystkie zachwyty nad twórczością braci są nieco przesadzone. Owszem, to bardzo emocjonalne, stylowe bluesowe granie na niezłym poziomie, z odpowiednim feelingiem, elementami funky i porażającą gitarą, jednak istnieje sporo podobnych kapel, choć może niekoniecznie w Anglii. Zespół bardzo wiele zyskuje na scenie, gdzie lider wymiata niczym Paul Kossoff czy Alvin Lee. Standing In The Shadow dodaje jeszcze jedną reminiscencję – Alan Nimmo śpiewa tu niemal identycznie jak Paul Rodgers. Nie chodzi tylko o sam tembr głosu, ale interpretację i styl śpiewania podobny do legendarnego wokalisty Free. Muzyka z płyty też ma w sobie wiele z najlepszych dokonań tamtego zespołu (jest nawet cover utworu Heavy Load) i dowodzi wielkości King King. Właściwie trudno o muzyce grupy pisać unikając wyświechtanych i oczywistych haseł. Ja je pominę bo dość długi wstęp jednoznacznie określił typ i poziom grania, a jeśli grupa wygrywa British Blues Award, zaś jej wokalistę okrzyknięto drugim Paulem Rodgersem, to w zasadzie nic nie trzeba dodawać. Świetny wokal, genialna gitara i do tego znakomite melodie – właśnie pod tym względem Standing In The Shadow przebija poprzednie dokonania Alana Nimmo. Zgoda, to lekki ukłon w stronę komercji, ale nic w tym złego, jeśli proporcje są odpowiednio wyważone. Tutaj zdecydowanie są. Gdyby nie głuchota durnych radiowców, połowa numerów z płyty mogłaby być przebojami.
W kołyszącym Let Love In z gospelową końcówką, a tym bardziej karaibsko-popowym Can’t Keep From Trying panowie poszli za daleko (to już nie jest ani blues, ani rock), ale takie Coming Home można zdzierżyć, chociaż również zalatuje popową sieczką. Reszta jest w stanie się obronić – hardrockowe One More Time Around z popisowymi klawiszami i gitarą w środku czy intrygujący What Am I Supposed To Do to wręcz wzorcowe kawałki. Najlepszy jest jednak początek albumu – ostry i zadziorny More Than I Can Take i nieco łagodniejszy Taken What’s Mine to typowe numery w stylu lat 70., jakie mogłyby się znaleźć na płytach Free czy Deep Purple. Potem mamy 7-minutowe bluesisko A Long History Of Love, które trochę się wlecze, ale nie można mu odmówić uroku, bo melodia ładna, a konstrukcja bardzo klasyczna. I ten głos… i ta gitara… To dobre wprowadzenie do przepięknej, emocjonalnej ballady Jealousy autorstwa szkockiego piosenkarza i gitarzysty Frankie Millera (czy ktoś pamięta jego wielki hit Darlin’ ?). Gdy jeszcze wybrzmiał wspomniany What Am I Supposed To Do (zdecydowanie cockerowski w stylu – gdyby śpiewał to Joe Cocker, radiowcy by oszaleli) myślałem, że Standing In The Shadow to pewniak na podium w podsumowaniu roku 2013, ale druga cześć albumu to już inne granie, roztańczone i trochę nijakie. Niemniej i tak krążek broni się doskonale, to kawał solidnego blues rocka, jakiego ze świecą szukać na Wyspach Brytyjskich. Teraz nie dziwię się tym wszystkim zachwytom. Mam nadzieję, że panowie nie spoczną na laurach i jeszcze podkręcą tempo.