QUILL Tiger Blood

Quill Tiger Blood recenzjaQUILL
Tiger Blood
2013
altaltaltaltalt

Quill, lub jak uparcie piszą niektórzy The Quill, to obok Mustasch i Spiritual Beggars jedna z najpopularniejszych szwedzkich kapel grających stoner rock. Tak było, kiedy zaczynali w połowie lat 90., a ich dwa pierwsze albumy miały siłę, energię i kopa wczesnych Zeppelinów. Teraz to bardziej grunge, ale mniejsza o etykiety, bo to w sumie dość pokrewne gatunki. Ważne, że jest taka kapela, którą warto znać, bywa nagminnie porównywana do wielkich pokroju Queens Of The Stone Age, Soundgarden, Stone Temple Pilots czy Monster Magnet.
   Tiger Blood kontynuuje kierunek wyznaczony na poprzednich krążkach i przyznam, że nieco boleję nad tym faktem. To nadal granie, które naprawdę lubię, ale znowu mało konkretne, rozmyte (chociaż znacznie lepsze niż na poprzedniej płycie Full Circle). Nie najlepsze melodie, mało wyraziste kompozycje – niby jest czad, ale trudno wyróżnić poszczególne numery. Może poza Purgatory Hill, w którym muzycy chwilowo odzyskują dawny blask. Ale i tak ten utwór byłby jednym ze słabszych na takim albumie jak np. Silver Haze z 1999 roku. Tylko że wtedy śpiewał Magnus Ekwall, charyzmatyczny wokalista porównywany do Chrisa Cornella z Soundgarden (od 2010 roku zastępuje go też świetny Magnus Arnar). Jednak nie ma co narzekać, zawsze można sięgnąć do archiwum, a na dzisiaj The Quill grają właśnie tak, zresztą podobnie jak reszta sceny grunge. Mocno, czadowo, ale trochę nijako. Jednak i tak lepsze to niż udawanie rocka w typie Bon Jovi.
Na koniec poszukam pozytywów. The Quill to solidna rockowa kapela, a Tiger Blood zyskuje z każdym kolejnym przesłuchaniem. Freak Parade to ostry, energetyczny opener, który obiecuje bardzo wiele. Następny, nieco wolniejszy numer Go Crazy zaskakuje zmianą tempa i świetną partią gitarową. Zresztą soczyste riffy to nieodłączna cecha tej muzyki, zbliżonej do wczesnych dokonań Soundgarden. Zwolennicy ballad otrzymają akustyczny i nudnawy Land Of Gold And Honey oraz znacznie ciekawszy, zamykający płytę, najdłuższy w zestawie Storm Before The Calm, który w miarę trwania rozkręca się i nabiera tempa. Wymienię jeszcze nieco monotonny, lecz ciężki niczym walec Sweet Rush, który mi ewidentnie podpasował. Jeśli więc tak zebrać to wszystko, okaże się, że Tiger Blood to całkiem niezły album. A że kiedyś bywało lepiej – cóż, nie co dzień jest niedziela. Proszę nie szukać porównań do wczesnych krążków i wtedy wszystko jest ok. I z takim przeświadczeniem pozostanę.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: