SCORPION CHILD
Scorpion Child
2013





Wytwórnia Nuclear Blast wyrasta na prawdziwego giganta w promocji nowej hardrockowej muzyki rodem z lat 70.. Po płytach Mouths Of Madness (zespołu Orchid) czy Abra Kadavar (Kadavar) proponuje kolejną perełkę – debiutancki, mocno pachnący Led Zeppelin album amerykańskiego Scorpion Child, który ukazał się pod koniec czerwca. Materiał zarejestrowany wyłącznie przy pomocy analogowego sprzętu porywa od pierwszych dźwięków openera Kings Highway, po którym następuje równie udany, singlowy Polygon Of Eyes. Oczywiście nie ma mowy o lansowaniu przebojów (w końcu Led Zeppelin obywali się bez singli), ale trzeba było wybrać nagranie do promocji radiowej i padło właśnie na Polygon Of Eyes.
W zasadzie opisując debiut kwintetu z Austin, mógłbym powtórzyć wszystko to, o czym wspomniałem w recenzji wymienionych wyżej wydawnictw: mocne, soczyste riffy, potężne, mięsiste brzmienie doprawione nutką psychodelii, udane melodie, entuzjazm. Oparte na dobrych, starych wzorcach granie mocno zakorzenionego w bluesie hard rocka. Właściwie wszystko to zawarłem w jednym haśle: Led Zeppelin. To pierwsze i nieodparte skojarzenie. Można wymienić jeszcze parę innych kapel, ale po co? „Zawsze szukałem nowych składników w muzyce opartej na klasycznym, ciężkim brzmieniu”, mówi wokalista Aryn Jonathan Black, którego trudno nie skojarzyć z wczesnym Plantem. Chyba znalazł wszystko, co trzeba. Wprawdzie druga część płyty jest znacznie słabsza od pierwszej (prosta i nijaka balladka Antioch, rozciągnięty do prawie 14 minut utwór Red Blood, w którym pomysłu jest na 5), ale i tak jest to pozycja godna uwagi i radująca uszy wszystkich rozkochanych w blues rocku lat 60/70. Za pierwsze 5 nagrań daję 5 gwiazdek, za resztę najwyżej 3. Bardzo ważny debiut i kolejna kapela, którą będę obserwował i czekał z wytęsknieniem na kolejne krążki.
W zasadzie opisując debiut kwintetu z Austin, mógłbym powtórzyć wszystko to, o czym wspomniałem w recenzji wymienionych wyżej wydawnictw: mocne, soczyste riffy, potężne, mięsiste brzmienie doprawione nutką psychodelii, udane melodie, entuzjazm. Oparte na dobrych, starych wzorcach granie mocno zakorzenionego w bluesie hard rocka. Właściwie wszystko to zawarłem w jednym haśle: Led Zeppelin. To pierwsze i nieodparte skojarzenie. Można wymienić jeszcze parę innych kapel, ale po co? „Zawsze szukałem nowych składników w muzyce opartej na klasycznym, ciężkim brzmieniu”, mówi wokalista Aryn Jonathan Black, którego trudno nie skojarzyć z wczesnym Plantem. Chyba znalazł wszystko, co trzeba. Wprawdzie druga część płyty jest znacznie słabsza od pierwszej (prosta i nijaka balladka Antioch, rozciągnięty do prawie 14 minut utwór Red Blood, w którym pomysłu jest na 5), ale i tak jest to pozycja godna uwagi i radująca uszy wszystkich rozkochanych w blues rocku lat 60/70. Za pierwsze 5 nagrań daję 5 gwiazdek, za resztę najwyżej 3. Bardzo ważny debiut i kolejna kapela, którą będę obserwował i czekał z wytęsknieniem na kolejne krążki.