PINNICK GALES PRIDGEN
Pinnick Gales Pridgen
2013
Wielokrotnie w historii powstawały grupy złożone z muzyków innych kapel, których nazwę tworzyły nazwiska ich członków. Na ogół były to projekty utworzone do nagrania tylko jednego krążka. Czy tak samo będzie z formacją Pinnick Gales Pridgen – zobaczymy. Na razie możemy delektować się muzyką z debiutanckiej płyty tria, którego skład tworzą gitarzysta Eric Gales, były perkusista Mars Volta Thomas Pridgen oraz basista King’s X dUg Pinnick. Celowo nie nazwę ich supergrupą, bo ten termin jest mocno nadużywany (pojawia się zawsze, gdy mamy do czynienia ze składem znanych muzyków), niemniej krążek z pewnością zainteresuje wielbicieli klasycznego hard rocka, opartego na bluesie, zagranego nowocześnie, z dodatkiem progresywnych łamańców.
Pinnick przyznał, że „ten album powstał na surowej energii” i w tym krótkim stwierdzeniu zawarł całą jego charakterystykę. Brzmienie jest rzeczywiście dość surowe, ale idealnie pasuje do muzyki. Głównie nowej muzyki, ale nie brak tu klasyki, jak choćby Sunshine Of Your Love z repertuaru Cream czy, w formie żartu, przeróbki Für Elise Beethovena, tutaj jako For Jasmine. Jednak najważniejsze są autorskie kompozycje chłopaków, z genialnym, 10-minutowym killerem Been So High (The Only Place To Go Is Down) na czele. Ogromna kultura grania, wymiatające solówki, solidne kompozycje, dobry wokal – jest tu wszystko, co czyni album udanym. Przyznam, że początek mnie nie ruszył (Collateral Damage czy Angels And Aliens to utwory zaledwie poprawne), ale z każdym kolejnym kawałkiem napięcie rośnie. Najpierw rozwaliła mnie pełna pasji gitarowa solówka w Wishing Well, potem wgniatający blues Black Jeans, świetny Frightening i apogeum we wspomnianym Been So High. Znakomity krążek. Niewiele tu wypełniaczy (chociaż niektóre utwory nie porywają, ale bez przesady), natomiast sporo porządnej, mięsistej muzy radującej ucho fanów blues rocka rodem z lat 60/70, tak samo jak wystylizowana na tamte czasy okładka cieszy oko. Mam nadzieję, że projekt Pinnick Gales Pridgen przetrwa i tym razem na jednym krążku się nie skończy.
Pinnick przyznał, że „ten album powstał na surowej energii” i w tym krótkim stwierdzeniu zawarł całą jego charakterystykę. Brzmienie jest rzeczywiście dość surowe, ale idealnie pasuje do muzyki. Głównie nowej muzyki, ale nie brak tu klasyki, jak choćby Sunshine Of Your Love z repertuaru Cream czy, w formie żartu, przeróbki Für Elise Beethovena, tutaj jako For Jasmine. Jednak najważniejsze są autorskie kompozycje chłopaków, z genialnym, 10-minutowym killerem Been So High (The Only Place To Go Is Down) na czele. Ogromna kultura grania, wymiatające solówki, solidne kompozycje, dobry wokal – jest tu wszystko, co czyni album udanym. Przyznam, że początek mnie nie ruszył (Collateral Damage czy Angels And Aliens to utwory zaledwie poprawne), ale z każdym kolejnym kawałkiem napięcie rośnie. Najpierw rozwaliła mnie pełna pasji gitarowa solówka w Wishing Well, potem wgniatający blues Black Jeans, świetny Frightening i apogeum we wspomnianym Been So High. Znakomity krążek. Niewiele tu wypełniaczy (chociaż niektóre utwory nie porywają, ale bez przesady), natomiast sporo porządnej, mięsistej muzy radującej ucho fanów blues rocka rodem z lat 60/70, tak samo jak wystylizowana na tamte czasy okładka cieszy oko. Mam nadzieję, że projekt Pinnick Gales Pridgen przetrwa i tym razem na jednym krążku się nie skończy.