DREAMTALE
World Changed Forever
2013
Fińską sceną powermetalową od dawna rządzi Stratovarius, ale wiele kapel coraz mocniej depcze mu po piętach. Jedną z nich jest założony w 1998 roku Dreamtale, którego najnowszy album może śmiało stawać w szranki z Nemesis – ostatnią i całkiem udaną płytą Stratovarius. Żeby już w ogóle nie było wątpliwości co do wzorców Dreamtale, miksem krążka World Changed Forever zajął się Timo Tolkki, wieloletni gitarzysta i wokalista Stratovarius, który dopiero 5 lat temu opuścił macierzystą formację i stworzył swoją własną Revolution Renaissance. Trzeba przyznać, że robotę wykonał znakomicie.
Co więc otrzymujemy na World Changed Forever? Bogate aranżacje i symfoniczny rozmach kompozycji, przebojowe melodie, solidny wokal, ostre jak brzytwa solówki, czyli jednym słowem wszystko to, co charakteryzuje udane rockowe krążki. Ani przez moment nie wieje nudą, nie ma banalnych hitów pod publikę (proszę nie mylić melodyjności z kiczem i rockową tandetą), proporcje są świetnie wyważone, zaś dynamicznym petardom w stylu The Heart After Dark czy Tides Of War zespół przeciwstawia fantastyczną, monumentalną balladę World Changed Forever lub też sunący niczym walec Dreamtime, który w drugiej części nagle się ożywia i pędzi niczym rakieta już do samego końca. Oczywiście nie wszystkie utwory są tak udane, jednak kapela nie schodzi poniżej pewnego, całkiem przyzwoitego poziomu – reszta to już kwestia gustu, czy wolimy galopujące tempo We Have No God, przebojowość The Signs Were True czy siłę Island Of My Heart – dwa ostatnie to moje ulubione numery (obok kompozycji tytułowej oczywiście). Ze wszystkich nagrań bije niesamowita energia i radość grania, podobnie zresztą jak z poprzednich krążków, które jednak ten najnowszy zdecydowanie przebija. Panowie, tak trzymać.
Co więc otrzymujemy na World Changed Forever? Bogate aranżacje i symfoniczny rozmach kompozycji, przebojowe melodie, solidny wokal, ostre jak brzytwa solówki, czyli jednym słowem wszystko to, co charakteryzuje udane rockowe krążki. Ani przez moment nie wieje nudą, nie ma banalnych hitów pod publikę (proszę nie mylić melodyjności z kiczem i rockową tandetą), proporcje są świetnie wyważone, zaś dynamicznym petardom w stylu The Heart After Dark czy Tides Of War zespół przeciwstawia fantastyczną, monumentalną balladę World Changed Forever lub też sunący niczym walec Dreamtime, który w drugiej części nagle się ożywia i pędzi niczym rakieta już do samego końca. Oczywiście nie wszystkie utwory są tak udane, jednak kapela nie schodzi poniżej pewnego, całkiem przyzwoitego poziomu – reszta to już kwestia gustu, czy wolimy galopujące tempo We Have No God, przebojowość The Signs Were True czy siłę Island Of My Heart – dwa ostatnie to moje ulubione numery (obok kompozycji tytułowej oczywiście). Ze wszystkich nagrań bije niesamowita energia i radość grania, podobnie zresztą jak z poprzednich krążków, które jednak ten najnowszy zdecydowanie przebija. Panowie, tak trzymać.