SAFE HAVEN
Bezpieczna przystań
2013, USA
melodramat, reż. Lasse Hallström
Powieści amerykańskiego pisarza Nicholasa Sparksa często trafiają na ekran. Wystarczy wymienić choćby List w butelce, Szczęściarza czy Wciąż ją kocham w reżyserii Lasse Hallströma, który postanowił nakręcić ekranizację kolejnej książki. Tym razem wybór padł na Bezpieczną przystań (mam nadzieję, że polscy dystrybutorzy nie wymyślą nowego tytułu, jeśli zdecydują się go u nas wydać). Powieści nie czytałem lecz podczas oglądania filmu miałem mieszane uczucia. Niby wszystko ładne, miłe, sympatyczne, ale ciągnie się jak włoski makaron. Treści jest na pół godziny – film trwa ponad dwie. Jest to historia Katie (Julianne Hough), która uciekając przed sadystycznym mężem policjantem, znajduje schronienie w niewielkim nadomorskim miasteczku. Zamknięta w sobie dziewczyna stara się unikać ludzi i zawierania nowych znajomości, jednak zakochuje się z wzajemnością w młodym wdowcu (Josh Duhamel). Zgadnijcie co dalej…. Czy policjant ją wytropi?
Banalny i schematyczny film z czarno-białymi, pustymi postaciami i wydumaną końcówką z kosmosu, którą można było jedynie zasugerować, podać w delikatny sposób zamiast walić prosto z mostu. Wszystko jest pokazane w dość sugestywny sposób (ładne zdjęcia, dobra muzyka, atrakcyjni wizualnie bohaterowie, rodzące się uczucie, itd.) i może robić wrażenie na wrażliwym widzu (zwłaszcza płci żeńskiej), jednak nadmierne rozciągnięcie tematu niweczy te wysiłki. Podobnie jak nieco infantyle dialogi i przeciętne, bardzo schematyczne postacie. To wszystko pasowałoby do Okruchów życia w TVN albo kina klasy B, ale przecież Hallström ma wyższe ambicje. Dlaczego więc zrobił tak słaby film?
Banalny i schematyczny film z czarno-białymi, pustymi postaciami i wydumaną końcówką z kosmosu, którą można było jedynie zasugerować, podać w delikatny sposób zamiast walić prosto z mostu. Wszystko jest pokazane w dość sugestywny sposób (ładne zdjęcia, dobra muzyka, atrakcyjni wizualnie bohaterowie, rodzące się uczucie, itd.) i może robić wrażenie na wrażliwym widzu (zwłaszcza płci żeńskiej), jednak nadmierne rozciągnięcie tematu niweczy te wysiłki. Podobnie jak nieco infantyle dialogi i przeciętne, bardzo schematyczne postacie. To wszystko pasowałoby do Okruchów życia w TVN albo kina klasy B, ale przecież Hallström ma wyższe ambicje. Dlaczego więc zrobił tak słaby film?