PRIMAL SCREAM More Light

Primal Scream More Light recenzjaPRIMAL SCREAM
More Light
2013

altaltaltaltalt

Zacznę od tego, że nigdy nie byłem fanem Primal Scream, a już na pewno nie tego, co tworzyli w ostatniej dekadzie. Wiecznie naćpany Gillespie kompletnie pobłądził, a istniejąca od 30 lat grająca alternatywny rock szkocka kapela zaczęła być parodią samej siebie. Niezbędny był potężny detoks i taką właśnie kurację zafundował sobie charyzmatyczny lider. Bobby Gillespie niedawno przyznał otwarcie, że poprzednie albumy tworzył będąc na haju. „Przedtem zamieniłem swoje życie w kompletny chaos i sprawiłem, że wiele osób wokół mnie poważnie cierpiało. Dragi zmieniły moje życie na gorsze.” Niby nic nowego, ale każdy uzależniony sam musi to odkryć. 5-letnia przerwa od muzyki nie tylko wyszła grupie na zdrowie, ale wręcz odrodziła ją na nowo. Okazało się, że i bez narkotyków można tworzyć odjechaną, psychodeliczną muzę. „Próbujemy oddać mistyczne, euforyczne, ekstatyczne doświadczenia. To było zawsze częścią naszej estetyki. Lubimy robić narkotycznie brzmiącą muzykę psychodeliczną. Tylko od kiedy przestaliśmy brać narkotyki, jesteśmy w tym lepsi”, twierdził Bobby zapowiadając nowy album. More Light to wciąż nie do końca moje klimaty, ale skok jakościwy jest tak duży, że byłoby grzechem go nie docenić. Screamadelica to z pewnością nie jest (do jej mrocznych klimatów dodano bowiem „więcej światła”), ale po hałasie Riot City BluesBeautiful Future nie ma śladu.
   Przyznam, że jak dla mnie rozstrzał stylistyczny More Light jest zdecydowanie zbyt duży. Można by powiedzieć, że każdy znajdzie coś dla siebie, ale album jako całość na tym traci. Nie jest spójny. Na szczęście tych ciekawych kompozycji jest sporo, a mieszanie psychodelii z gitarowym brudem, funky, jazzem i diabli wiedzą czym tam jeszcze w wykonaniu Szkotów dawno nie było tak perfekcyjne. Już sam opener czaruje – 2013 to 9 minut energetycznego, psychodelicznego transu, zaraz po nim delikatny River Of Pain, który w drugiej połowie odjeżdża jeszcze bardziej. Znakomity Tenement Kid czaruje trip-hopowymi klimatami, z kolei Elimination Blues ubarwia swoim głosem sam Robert Plant. Jest jeszcze hitowe Invisible City i na koniec beatlesowskie It’s Alright, It’s OK. Za mało? Wystarczy, bo to ponad połowa płyty, ale przecież mógłbym jeszcze wymienić pastiszowe Goodbye Johnny czy hipnotyzujące Turn Each Other Inside Out. Po prostu udała im się ta płyta. Powinni już dawno temu rzucić narkotyki, bo bez nich tworzą ciekawsze kawałki. Dla mnie to najlepszy krążek Primal Scream od będącej poza konkurencją Screamadeliki.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: