HIM Tears On Tape

HIM Tears Tape recenzja Ville ValoHIM
Tears On Tape
2013
altaltaltaltalt

Założony w 1991 roku fiński zespół rockowy HIM jest twórcą stylu określanego jako love metal (taki tytuł nosiła zresztą jedna z płyt grupy). Nazwa jak nazwa, bardziej odnosząca się do tekstów piosenek niż samej muzyki, ale łatwo się domyślić, że metal w wykonaniu HIM jest raczej łagodny i spokojny. Niby potrafią dokopać, jednak często więcej w tym popu niż mocnego, wyrazistego rocka. Poza Skandynawią zespół podoba się w Niemczech i Austrii, u nas raczej nie ma wielkiego brania. Chociaż największe sukcesy odnosił lata temu, nowy krążek trzeba odnotować. Ponieważ lubię konkrety, a nie takie rozmydlone granie, twórczość HIM raczej mnie nie rusza, niemniej do przesłuchania każdej płyty podchodzę bez uprzedzeń, bo niejednokrotnie bywałem mile zaskoczony. Niestety, nie tym razem….
   Tears On Tape jest dokładnie taki, jak muzyka Finów w ostatnich latach. Rytmicznie, gitarowo, różnorodnie i… kompletnie nijako. Przesłodzone wokale, zbyteczne chórki, melodyjny miszmasz, brak wyrazistości nagrań – wszystko to sprawia, że słucha się tych piosenek z palcem na przewijarce. Przemykają bez echa i właściwie trudno się przy którejś na dłużej zatrzymać. Tym bardziej, że płyta jest bardzo krótka – raptem pół godziny muzyki plus 4 miniaturowe przerywniki, które przecież trudno traktować jako odrębne kompozycje. Pozostałe 9 nagrań to prawdziwy stragan rozmaitości. Dla każdego coś miłego. Rockowy ciężar w opartym na sabbathowym wręcz riffie W.L.S.T.D. kontrastuje z bezbarwną pościelówą w utworze tytułowym, singlowe nie-wiadomo-co All Lips Go Blue blednie przy garażowym, niemal punkowym No Love, wreszcie galopujące, nieco zbyt akustyczne i mdławe Into The Night nie ma szans przy dynamiźmie I Will Be The End Of You. Jednak nawet te ostre i zadziorne w warstwie muzycznej utwory na ogół kładzie łzawy wokal lub popowy refren. Problem płyty polega nie tylko na braku konkretnego stylu, bo HIM od dawna ociera się o tandetę i tkwi gdzieś pośrodku między rockiem a prostym popem, zaś fanom to zdaje się nie przeszkadzać. To się sprawdza przy dobrych, przebojowych kompozycjach. Gdy materiał jest słaby, jak na omawianym krążku, zalety stają się wadami. Większość piosenek jest wtórna, bez żadnego pomysłu, wszystko to już słyszeliśmy na poprzednich płytach, i to wykonane znacznie lepiej. Dlatego Tears On Tape to niezła pozycja tylko dla zagorzałych fanów, rozkochanych w głosie Ville Valo. Cała reszta może sobie spokojnie odpuścić.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: