DEAD CAN DANCE In Concert

DEAD CAN DANCE
In Concert
2013

Dead Can Dance właśnie zakończył minitournee po Polsce (zespół wystąpił 11 czerwca we Wrocławiu, 12 czerwca w Sopocie oraz 14 czerwca w Zabrzu) – to doskonały moment, by ocenić jego najnowszy album In Concert. Podwójne CD dokumentuje trasę obejmującą kilkadziesiąt występów na 4 kontynentach, promującą pierwszy od 16 lat studyjny krążek Anastasis. „Bez wahania mogę powiedzieć, że była to najlepsza i najbardziej satysfakcjonująca trasa, jaką kiedykolwiek zagraliśmy”, wyjawił Brendan Perry. Nie zamierzam z tym dyskutować, jednak pozwolę sobie trochę ponarzekać na omawiane wydawnictwo.
   Bardzo cenię Dead Can Dance za to, co robią. Za mistycyzm, piękno i możliwość obcowania z uduchowioną formą muzyki. Słuchając Lisy Gerrard na żywo muszę przyznać, że jej śpiew robi niesamowite wrażenie. Z kolei Brendan Perry jest w tym duecie pierwiastkiem bardziej ludzkim. Obydwoje znakomicie się uzupełniają. To wszystko prawda. Jednak z płyty koncertowej ich muzyka nie robi aż takiego wrażenia. Jest zagrana perfekcyjnie, może nawet zbyt perfekcyjnie, bo nagrania brzmią niemal identycznie jak ich wersje studyjne, a to niekoniecznie komplement dla wykonawcy. Dostaliśmy więc idealną kopię Anastasis, uzupełnioną reminiscencjami z przeszłości. Ich dobór zaskakuje i dziwi. Nie ma ani jednej kompozycji z najlepszej płyty duetuWithin The Realm Of A Dying Sun, umieszczono zaledwie po jednej z kilku innych krążków. Zestaw uzupełniono o Dreams Made Flash z repertuaru projektu This Mortal Coil, cover Song To The Siren Tima Buckleya oraz tradycyjną, arabską pieśń Lamma Bada. To są prawdziwe rarytasy, lecz trochę ich mało jak na półtorej godziny muzyki. Reszta to powtórka z rozrywki, której może i miło się słucha, bo to przecież wokalna doskonałość i w większości niezłe kompozycje, ale wrażenie niedosytu jest stale obecne. Oczekiwałem ciekawszego zestawu i niekoniecznie pełnej tracklisty z ostatniego albumu. Przeszkadza mi też trochę przewidywalność tej układanki – Lisa i Brendan śpiewają na zmianę co drugi utwór. Taki jest jednak Dead Can Dance AD 2013. Żadnych zaskoczeń. Powaga i skupienie. Smutek i nostalgia. Niemal studyjna perfekcja. Niewiele magii.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: