GRAVEYARD Lights Out

Graveyard Lights Out recenzjaGRAVEYARD
Lights Out
2012

Graveyard to kolejna formacja ze Szwecji – prawdziwej mekki dobrego rocka, która w swej twórczości wskrzesza klasyczny hard rock rodem z lat 70. Nie ukrywam, że cieszy mnie ta moda na brzmienia retro z tego okresu, bo był to najwspanialszy, najbardziej owocny czas rozwoju tej muzyki. Potem eksperymentowano, wymyślano nowe, a w końcu i tak wrócono do źródeł, zahaczając po drodze o grunge. Wśród inspiracji Graveyard można więc wymienić nie tylko Black Sabbath czy Led Zeppelin, lecz także Alice In Chains i Soundgarden. Pod względem klimatu i brzmienia muzyka Graveyard bardzo mi odpowiada. Pod względem kompozycji już nie tak bardzo. Brak tu przysłowiowej kropki nad i. Utworu, który postawiłby mnie do pionu i pozostał w pamięci.
Słuchając trzeciego krążka Szwedów zastanawiałem się, jakie kryteria przyjąć do jego oceny. Co ważniejsze – klimat czy wyrazistość? Czy każda płyta musi lansować hity? Czy hard rock/heavy metal/blues/stoner rock (mniejsza o nazwę – w muzyce Graveyard jest wiele elementów) musi walczyć o miejsca na listach przebojów? Oczywiście, że nie. Jednak nie każda płyta nawiązująca do klasyki, zawierająca czadowe kompozycje i „brudne” gitary, jest od razu pozycją wybitną. Graveyard wydał dobry muzycznie album, który powinien zadowolić fanów brzmień retro. Jednak wierzę, a wręcz jestem pewien, że stać ich na więcej. Właśnie wyrazistość kompozycji powoduje, że człowiek chętnie do nich wraca, zamiast po raz kolejny włączyć oryginały z lat 70., które przecież nigdy się nie znudzą. Na Lights Out ten element kuleje, ale i tak jest czego posłuchać. Urzekają dwie bluesowe ballady: Slow Motion Countdown i przede wszystkim Hard Times Lovin’. Może się podobać singlowa petarda Goliath (prosta i rozpędzona kompozycja) czy wsparty techniką slide Endless Night, ale dla mnie najlepszym kawałkiem jest  The Suits, The Law & The Uniforms i tylko żałuję, że nie ma tu więcej podobnych numerów. I że album trwa zaledwie 35 minut. Wiem, wiem, kiedyś to był niemal standard, ale dzisiaj to bardzo mało. Płyta się kończy zanim na dobre się rozpoczęła….
„Poszerzyliśmy nasze muzyczne spektrum”, mówi wokalista grupy Joakim Nilsson. „Jest i ostrzej, i bardziej delikatnie, a czasami idziemy w jakimś niedefiniowalnym kierunku. Czujemy się pewniejsi jako muzycy. Dlatego możemy eksplorować nowe terytoria. Będziecie przy tej płycie tańczyć, płakać, machać łepetyną i pieprzyć się. W każdym razie mamy nadzieję, że będziecie. Obyście nie robili tego wszystkiego równocześnie.”
Lights Out wciąga i uzależnia. Z każdym przesłuchaniem album jest ciekawszy, odkrywamy kolejne drobne smaczki. Mocnym atutem wydawnictwa jest proste, surowe brzmienie muzyki, a ja daję duży plus za śpiew Nilssona, który potrafi być delikatny i romantyczny, by za moment drzeć się wniebogłosy – jedno i drugie wykonuje z prawdziwą pasją, rockową werwą i charakterystyczną, dodającą uroku chrypką. Trudno o lepszego wokalistę do takiej muzyki. Mimo pewnych uwag i lekkiego marudzenia (ja tak mam) gorąco polecam zapoznanie się z twórczością Graveyard. Można śmiało zacząć od Lights Out. To naprawdę dobra, godna uwagi płyta.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: