DEMON Unbroken

Demon Unbroken recenzjaDEMON
Unbroken
2012

Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Podobnie popularność danego wykonawcy – jeśli ktoś myśli, że największe znaczenie ma talent czy jakość prezentowanej muzyki, jest w wielkim błędzie. Kiedy na przełomie lat 70/80 powstał w Anglii ruch oznaczony skrótem NWOBHM (po naszemu: Nowa Fala Brytyjskiego Heavy Metalu), wśród jego prekursorów był m.in. zespół Demon. Z tamtych lat wybili się Iron Maiden, Saxon czy Def Leppard, zaś Demon, mimo 2 niezłych albumów na koncie (The Plague i debiutancki Night Of The Demon), pozostał na zawsze w ich cieniu. Nie przeszkadza to delektować się ich muzyką, która na przestrzeni lat przybierała coraz bardziej wyrafinowane formy (chyba nieco zbyt wyrafinowane). Nie było to już proste łojenie lecz hard rock wzbogacony o elementy progresywne. Po burzliwych latach 80. grupa zwiesiła działalność, a na początku nowego stulecia reaktywował ją Dave Hill nagrywając świetny krążek Spaced Out Monkey. Charyzmatyczny wokalista rządzi do dzisiaj, zaś wydany po 7 latach przerwy krążek Unbroken czaruje jak za dawnych lat.
Demon AD 2012 zaproponował słuchaczowi piekną wycieczkę w przeszłość. Piekną – bowiem świetnie wykonaną i perfekcyjnie zaaranżowaną. W przeszłość – bowiem w nowej muzyce pobrzmiewają echa NWOBHM, z typowymi dla tamtych lat chórkami. Muzycy jakby odzyskali radość z grania. To już nie karkołomne rock-opery z połowy lat 80. Melodie są hitowe, kompozycje barwne i różnorodne (od czadowego, niczym z pierwszej płyty, utworu tytułowego, poprzez rockowe i przebojowe zarazem Shine A Light, Prey i What About The Night, po romantyczne Wings Of Steel i spokojne I Still Believe), zaś forma wokalna Hilla nie pozostawia nic do życzenia. Żeby nie było tak rewelacyjnie, to uczciwie przyznam, że wiele piosenek niebezpiecznie zahacza o pop, co wcale nie musi być zarzutem, ale w oczach (uszach) ortodoksyjnych rockmanów może. Jednak granica tandety ani razu nie zostaje przekroczona. Po prostu to zdecydowanie lżejsza wersja rocka, jednak pełna uroku i miła dla ucha dzięki jakości kompozycji, które są po prostu dobre, utrzymane w klimacie wczesnych lat 80. Nie rzucają na kolana, ale wywołują banana na twarzy, a to już całkiem sporo.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: