LIFESIGNS

Lifesigns recenzja John YoungLIFESIGNS
Lifesigns
2013

altaltaltaltalt

Lifesigns. Oznaki życia. Czy chodzi o zieleń bijącą z okładki płyty? A może wskrzeszenie muzyki, która odeszła wraz z ostatnimi wielkimi albumami U.K., Yes i Focus w latach 70.? Debiutancki krążek nowej progresywnej formacji Lifesigns rzuci na kolana wielbicieli tamtych zespołów, a mnie wprawił w sporą konsternację. Formację tworzą trzej muzycy znani z innych grup, a główne skrzypce gra pomysłodawca albumu i kompozytor całości materiału, brytyjski pianista i wokalista John Young, znany ze współpracy z Johnem Wettonem, Johnem Paulem Joensem, Fishem, Scorpions czy Asia. Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in. Steve Hackett (gra kilka magicznych solówek na gitarze) oraz Thijs van Leer (instrumentalista grupy Focus, który wykonuje porywające partie na flecie). Myślę, że teraz już wiadomo, czego się spodziewać.
Album przynosi zaledwie 5 kompozycji składających się na 53 minuty muzyki. Jest więc długo i rozwlekle, jak na prawdziwy rock symfoniczny przystało. Miłośnicy progresywnych brzmień spod znaku Yes czy Focus poczują się jak w domu. Teraz nikt nie oferuje takiej muzyki. Jest sporo przestrzeni, pięknych brzmień, wirtuozerskich popisów (nie tylko na gitarze), są ciekawe melodie, harmonijne wokale, jest klimat i urzekający nastrój. Skąd więc moja konsternacja? Stąd, że nie bardzo wiem, jak to ocenić. Niby jest rewelacyjnie, ale… Zawsze jest jakieś „ale”. Przelatuje przeze mnie ta muzyka. Ma w sobie coś magicznego, dobrze się jej słucha, ale nie zauważam, kiedy mija. Żaden utwór mnie nie poruszył. Jest to sprawnie zagrane, bogato zaaranżowane, świetnie wyprodukowane, ale zlewa się w jedną przydługą całość. Materiałowi brak wyrazistości. Zawsze miałem ten sam problem ze starymi płytami Yes, może dlatego nie potrafię w pełni docenić dzieła pana Younga. Sama wirtuozeria to dla mnie za mało. Rozumiem tych, co padają z zachwytu, bo dzisiaj brak takiego grania. Ja jednak pozostanę przy swojej ocenie: Lifesigns to intrygująca wycieczka w czasy świetności symfonicznego rocka. Plastyczny album, zachwycający bogactwem dźwięków i urzekający klimatem, jednak brak mu boskiego elementu, który uczyniłby go doskonałym.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: