KNIFE
Shaking The Habitual
2013





Szwedzkie rodzeństwo Karin Dreijer Anderson i Olofa Dreijera, działające jako The Knife, od pewnego czasu budzi spore kontrowersje. Grupa wykonuje szeroko pojętą muzykę elektroniczną, jednak nie w klimatach Jarre’a czy Odfielda. To raczej pełen eksperymentów brzmieniowych ambient, muzyka ciężka w odbiorze, wymagająca od słuchacza sporo cierpliwości. Nie zawsze tak było. Muzyka tego duetu kiedyś była dla ludzi. Teraz jest dla wąskiego grona wybrańców, do których niestety nie mogę siebie zaliczyć.
Najnowsza, wydana po 7 latach przerwy czwarta płyta rodzeństwa przynosi kilka rozmytych, rozwlekłych ponad ludzką wytrzymałość kompozycji, w których brak jakiejkolwiek melodii, jest za to sporo dziwnych dźwięków, przeszkadzajek, zapętlonych motywów, hałaśliwych wariacji i totalnego szaleństwa. Można wymienić wiele gatunków muzycznych, bo jest tu wszystkiego po trochu. Można, tylko po co? To ewidentny przerost formy nad treścią. Całość jest niestrawna, nawet jeśli znajdziemy tu ładne fragmenty. Półtorej godziny zabawy w muzykę to spora przesada, nawet dla mnie, który ceniłem ich wczesne krążki. Czy w tym szaleństwie jest metoda? Pewnie tak – sztuka to pojęcie względne. Miałem ten sam problem recenzując The Seer – ostatni album Swans. Ale tamten, choć także zdrowo pokręcony, był świetny w zestawieniu z Shaking The Habitual. Tam były melodie i jakiś pomysł. Tutaj jest totalny luz i swodoba oraz wszechogarniająca nuda. Jednak nie wątpię, że niektórym to podejdzie – będą pisać o rozwoju grupy, niezależności, wytyczaniu nowych granic muzyki, itd. Każdą kakofonię można tak określić. Ja dla osłody z przyjemnością sięgnę po starsze nagrania The Knife, kiedy eksperymenty nie były nadrzędnym celem Szwedów.
Najnowsza, wydana po 7 latach przerwy czwarta płyta rodzeństwa przynosi kilka rozmytych, rozwlekłych ponad ludzką wytrzymałość kompozycji, w których brak jakiejkolwiek melodii, jest za to sporo dziwnych dźwięków, przeszkadzajek, zapętlonych motywów, hałaśliwych wariacji i totalnego szaleństwa. Można wymienić wiele gatunków muzycznych, bo jest tu wszystkiego po trochu. Można, tylko po co? To ewidentny przerost formy nad treścią. Całość jest niestrawna, nawet jeśli znajdziemy tu ładne fragmenty. Półtorej godziny zabawy w muzykę to spora przesada, nawet dla mnie, który ceniłem ich wczesne krążki. Czy w tym szaleństwie jest metoda? Pewnie tak – sztuka to pojęcie względne. Miałem ten sam problem recenzując The Seer – ostatni album Swans. Ale tamten, choć także zdrowo pokręcony, był świetny w zestawieniu z Shaking The Habitual. Tam były melodie i jakiś pomysł. Tutaj jest totalny luz i swodoba oraz wszechogarniająca nuda. Jednak nie wątpię, że niektórym to podejdzie – będą pisać o rozwoju grupy, niezależności, wytyczaniu nowych granic muzyki, itd. Każdą kakofonię można tak określić. Ja dla osłody z przyjemnością sięgnę po starsze nagrania The Knife, kiedy eksperymenty nie były nadrzędnym celem Szwedów.