FLAMING LIPS
Terror
2013
The Flaming Lips, obchodząca właśnie 30-lecie działalności amerykańska kapela z Oklahomy, to bardzo dziwny zespół. Trudno jednoznacznie zaszufladkować ich muzykę, pełną eksperymentów dźwiękowych, łączącą elementy psychodelii i space rocka, co natychmiast nasuwa skojarzenia z wczesnym etapem działalności Pink Floyd (którego płytę Dark Dide Of The Moon przerobili na swój sposób 4 lata temu). Takie porównanie byłoby jednak zbytnim uproszczeniem, zresztą Waters i Gilmour pożeglowali później w inną stronę, tymczasem Amerykanie nadal tworzą dzieła balansujące na granicy absurdu. Narkotyczne wizje, przesterowane dźwięki, brudne brzmienia – wszystko to charakteryzuje twórczość Flaming Lips. Dobrym przykładem jest najnowszy krążek, posępny i mroczny, przedstawiający wizję świata bez miłości, nieprzypadkowo nazwany Terror. Swą montonnią terroryzuje uszy słuchacza od pierwszej do ostatniej nuty.
Zastanawiam się, co można napisać o tej płycie, aby nie zabrzmiało banalnie? Bo sama w sobie nie jest banalna, ale trzeba być na niezłym haju, by się nią zachwycić. Zresztą w czasie jej tworzenia jeden z muzyków walczył z uzależnieniem. Jest niepokojąca, ponura i zimna. Unikam słowa nudna, ale nieustannie ciśnie mi się na usta. Jednostajne, zapętlone formy muzyczne powtarzane przez godzinę wystawią na ciężką próbę cierpliwość nawet najbardziej zagorzałych fanów. Ta płyta po prostu męczy, chociaż utwory są na ogół spokojne i stonowane. Męczy swoją jednorodnością tematyczną. Niewiele się tu dzieje, muzyka po prostu przepływa nic po sobie nie zostawiając. Po jej wybrzmieniu człowiek nie ma ochoty nastawić płyty ponownie. Flaming Lips oddalili się o lata świetlne od jakiejkolwiek komercji i to akurat nic złego, jednak przegięli w drugą stronę. Czy te zabawy z dźwiękiem przekonają słuchaczy – czas pokaże. Mnie nie przekonały. Podobał mi się transowy, 13-minutowy You Lust, ale gdzieś w 8 minucie odpuściłem (akurat melodia zwolniła i nudziła do samego końca). Może to wszystko byłoby atrakcyjne jako soundtrack do jakiegoś surrealistycznego filmu? Bez obrazu nie działa. Na mnie nie działa, bo znajdą się na pewno wielbiciele takiego nieuporządkowanego muzykowania. Na tle Terror Flaming Lips taki Klaus Schulze jawi się jako dynamiczny wirtuoz, a jego Shadowlands już nie brzmi tak słabo, jak to opisywałem. Jak widać – wszystko jest względne….
Zastanawiam się, co można napisać o tej płycie, aby nie zabrzmiało banalnie? Bo sama w sobie nie jest banalna, ale trzeba być na niezłym haju, by się nią zachwycić. Zresztą w czasie jej tworzenia jeden z muzyków walczył z uzależnieniem. Jest niepokojąca, ponura i zimna. Unikam słowa nudna, ale nieustannie ciśnie mi się na usta. Jednostajne, zapętlone formy muzyczne powtarzane przez godzinę wystawią na ciężką próbę cierpliwość nawet najbardziej zagorzałych fanów. Ta płyta po prostu męczy, chociaż utwory są na ogół spokojne i stonowane. Męczy swoją jednorodnością tematyczną. Niewiele się tu dzieje, muzyka po prostu przepływa nic po sobie nie zostawiając. Po jej wybrzmieniu człowiek nie ma ochoty nastawić płyty ponownie. Flaming Lips oddalili się o lata świetlne od jakiejkolwiek komercji i to akurat nic złego, jednak przegięli w drugą stronę. Czy te zabawy z dźwiękiem przekonają słuchaczy – czas pokaże. Mnie nie przekonały. Podobał mi się transowy, 13-minutowy You Lust, ale gdzieś w 8 minucie odpuściłem (akurat melodia zwolniła i nudziła do samego końca). Może to wszystko byłoby atrakcyjne jako soundtrack do jakiegoś surrealistycznego filmu? Bez obrazu nie działa. Na mnie nie działa, bo znajdą się na pewno wielbiciele takiego nieuporządkowanego muzykowania. Na tle Terror Flaming Lips taki Klaus Schulze jawi się jako dynamiczny wirtuoz, a jego Shadowlands już nie brzmi tak słabo, jak to opisywałem. Jak widać – wszystko jest względne….