DEEP PURPLE
Now What?!
2013
Brytyjski Deep Purple – jeden z moich ulubionych zespołów muzycznych, klasyk i jeden z twórców hard rocka, autor nieśmiertelnych dzieł Deep Purple In Rock, Machine Head czy Made In Japan, po 8 latach przerwy wydał właśnie swój najnowszy album Now What?!. Powinienem skakać z radości. A jednak jest mi trochę smutno, bo płyta jest średnia (chociaż lepsza od kilku poprzednich), a niektóre recenzowane przeze mnie ostatnio wydawnictwa skandynawskich naśladowców dają lepszego kopa i podobają mi się znacznie bardziej. Uczeń przerósł mistrza? Może to brzmi obrazoburczo, ale na to wygląda. Obawiam się, że nikt tego tak nie przedstawi (po prostu wszyscy kochamy brzmienie Deep Purple) i wyjdzie na to, że jestem malkontentem, ale co poradzić – jestem. Miało być szczerze, więc jest. Nie będę dawał forów za przeszłość. Powiem więcej: ze względu na przeszłość poprzeczka dla Deep Purple zawieszona jest wyżej niż dla innych. Może ciut za wysoko?
Powrót weteranów po 8 latach milczenia to ważne wydarzenie i z pewnością powstaną całe rozprawki na temat albumu Now What?! dowodzące, że jest wspaniały, muzycy nadal w znakomitej formie, itd. Formy nie mogę odmówić – Gillan śpiewa całkiem dobrze (ale ten nigdy nie zawodził), Hammondy dają ognia jak za dawnych lat, gitara Morse’a wreszcie wymiata niczym niegdyś Blackmore’a, sekcja pracuje równo i bez zarzutu, wreszcie swoje dokłada uznany producent Bob Ezrin, znany m.in. ze współpracy z Pink Floyd. Czego więc się czepiam? Kompozycji, drodzy państwo, jakości kompozycji. Samo wirtuozerskie granie to nie wszystko, gdy piosenki są takie sobie, odległe poziomem od klasyków kapeli. Oczywiście teraz, po kilku przesłuchaniach, przywykłem do tej muzyki i smakuje mi coraz bardziej, bo to w końcu Deep Purple – świetnie, nowocześnie brzmiące (brawo dla Ezrina) i przywodzące wspomnienia własnej wielkości, ale wciąż uważam, że stać ich na lepsze utwory. Na Now What?! zdecydowanie wyróżniłbym cztery kompozycje: nieco monotonny, ale utrzymany w duchu lat 70., z genialną partią organową Weirdistan; opatrzony orientalnym riffem (trochę przypominającym słynny Perfect Strangers), świetnie zaśpiewany, pełen rozmachu Out Of Hand – to powinien być singel; szybki, pełen energii Hell To Pay, który trochę nudzi banalną melodią, ale długa część instrumentalna w połowie utworu zapiera dech w piersiach (solo na Hammondzie – palce lizać!) i z pewnością będzie to koncertowy klasyk zespołu; i wreszcie na koniec (także dosłownie, bowiem zamykający wydawnictwo) Vincent Price – prawdziwa perełka, kompozycja jak za najlepszych lat, może niezbyt przebojowa, ale świetnie zbudowana, ciężka, epicka, z popisami instrumentalnymi i wrzaskiem Gillana w ostatnim akcie. Pozostałe utwory zdecydowanie mi nie podchodzą. Otwierający A Simple Song jest monotonny i za bardzo „simple”; dedykowany zmarłemu w lipcu 2012 Jonowi Lordowi Above And Beyond zupełnie nijaki; jazzrockowy Blood From A Stone ma intrygujący klimat, ale to nie bardzo purpura i wokal nie pasuje; emersonowy Uncommon Man, z floydowatym wstępem (Signs Of Life z wyprodukowanego także przez Ezrina albumu A Momentary Lapse Of Reason) intryguje, ale to wielowarstwowa kompozycja, która tylko w środku przypomina Deep Purple; Après Vous do połowy brzmi jak wyjęty ze starych albumów, potem to zupełnie inna kompozycja, ale z tych wszystkich najbardziej przekonuje; wreszcie singlowy, tandetnie popowy All The Time In The World to już zupełna pomyłka. Rozpisałem się i wyszło, że nie jest tak źle. Na trzy mocne gwiazdki wystarczy, czwartą musiałbym dać na kredyt. Daję za to, że zespół zrobił krok w dobrą stronę i nawet w tych gorszych nagraniach brzmi solidnie i współcześnie.
Pytanie zadane przez Deep Purple na okładce nowego wydawnictwa jest cholernie aktualne. Co teraz?! Ano właśnie. Obawiam się, że wielka purpurowa muzyka już nie powróci. Będą albumy poprawne, dobre technicznie, ale trochę bez jaj. Więc co dalej – grać czy odpuścić? Każdy ma własną odpowiedź. Skoro zaszli dotąd uważam, że panowie powinni dalej grać swoje, zwłaszcza po nagraniu najlepszego od lat albumu (to tylko świadczy, jak słabe były te poprzednie). Nawet jeśli kompozycje są średnie, to jednak nadal wciąż Deep Purple. I tak będę czekał na ich kolejny krążek wierząc, że będzie jeszcze lepiej niż teraz, a teraz mimo wszystko jest i tak dużo lepiej niż na Purpendicularach, Abandonach czy Bananasach.
Powrót weteranów po 8 latach milczenia to ważne wydarzenie i z pewnością powstaną całe rozprawki na temat albumu Now What?! dowodzące, że jest wspaniały, muzycy nadal w znakomitej formie, itd. Formy nie mogę odmówić – Gillan śpiewa całkiem dobrze (ale ten nigdy nie zawodził), Hammondy dają ognia jak za dawnych lat, gitara Morse’a wreszcie wymiata niczym niegdyś Blackmore’a, sekcja pracuje równo i bez zarzutu, wreszcie swoje dokłada uznany producent Bob Ezrin, znany m.in. ze współpracy z Pink Floyd. Czego więc się czepiam? Kompozycji, drodzy państwo, jakości kompozycji. Samo wirtuozerskie granie to nie wszystko, gdy piosenki są takie sobie, odległe poziomem od klasyków kapeli. Oczywiście teraz, po kilku przesłuchaniach, przywykłem do tej muzyki i smakuje mi coraz bardziej, bo to w końcu Deep Purple – świetnie, nowocześnie brzmiące (brawo dla Ezrina) i przywodzące wspomnienia własnej wielkości, ale wciąż uważam, że stać ich na lepsze utwory. Na Now What?! zdecydowanie wyróżniłbym cztery kompozycje: nieco monotonny, ale utrzymany w duchu lat 70., z genialną partią organową Weirdistan; opatrzony orientalnym riffem (trochę przypominającym słynny Perfect Strangers), świetnie zaśpiewany, pełen rozmachu Out Of Hand – to powinien być singel; szybki, pełen energii Hell To Pay, który trochę nudzi banalną melodią, ale długa część instrumentalna w połowie utworu zapiera dech w piersiach (solo na Hammondzie – palce lizać!) i z pewnością będzie to koncertowy klasyk zespołu; i wreszcie na koniec (także dosłownie, bowiem zamykający wydawnictwo) Vincent Price – prawdziwa perełka, kompozycja jak za najlepszych lat, może niezbyt przebojowa, ale świetnie zbudowana, ciężka, epicka, z popisami instrumentalnymi i wrzaskiem Gillana w ostatnim akcie. Pozostałe utwory zdecydowanie mi nie podchodzą. Otwierający A Simple Song jest monotonny i za bardzo „simple”; dedykowany zmarłemu w lipcu 2012 Jonowi Lordowi Above And Beyond zupełnie nijaki; jazzrockowy Blood From A Stone ma intrygujący klimat, ale to nie bardzo purpura i wokal nie pasuje; emersonowy Uncommon Man, z floydowatym wstępem (Signs Of Life z wyprodukowanego także przez Ezrina albumu A Momentary Lapse Of Reason) intryguje, ale to wielowarstwowa kompozycja, która tylko w środku przypomina Deep Purple; Après Vous do połowy brzmi jak wyjęty ze starych albumów, potem to zupełnie inna kompozycja, ale z tych wszystkich najbardziej przekonuje; wreszcie singlowy, tandetnie popowy All The Time In The World to już zupełna pomyłka. Rozpisałem się i wyszło, że nie jest tak źle. Na trzy mocne gwiazdki wystarczy, czwartą musiałbym dać na kredyt. Daję za to, że zespół zrobił krok w dobrą stronę i nawet w tych gorszych nagraniach brzmi solidnie i współcześnie.
Pytanie zadane przez Deep Purple na okładce nowego wydawnictwa jest cholernie aktualne. Co teraz?! Ano właśnie. Obawiam się, że wielka purpurowa muzyka już nie powróci. Będą albumy poprawne, dobre technicznie, ale trochę bez jaj. Więc co dalej – grać czy odpuścić? Każdy ma własną odpowiedź. Skoro zaszli dotąd uważam, że panowie powinni dalej grać swoje, zwłaszcza po nagraniu najlepszego od lat albumu (to tylko świadczy, jak słabe były te poprzednie). Nawet jeśli kompozycje są średnie, to jednak nadal wciąż Deep Purple. I tak będę czekał na ich kolejny krążek wierząc, że będzie jeszcze lepiej niż teraz, a teraz mimo wszystko jest i tak dużo lepiej niż na Purpendicularach, Abandonach czy Bananasach.