ANTHRAX
Anthems
2013
Założony w Nowym Jorku w 1981 roku Anthrax, obok zespołów Metallica, Megadeth i Slayer zaliczany do tzw. wielkiej czwórki thrash metalu (zespoły wystąpiły razem jako The Big 4 na pamiętnym, wydanym na DVD i Blu-Ray koncercie w Sofii 22 czerwca 2010), postanowił wzorem wielu innych kapel sięgnąć po covery. W marcu ukazała się EP-ka zatytułowana Anthems zawierająca klasyczne rockowe numery z lat 70. zespołów AC/DC, Rush, Thin Lizzy, Boston, Journey i Cheap Trick. W zasadzie w tej recenzji mógłbym powtórzyć wiele z tego, co napisałem niedawno o płycie Covertá innej amerykańskiej grupy Adrenaline Mob. Również tutaj mamy rockowych wirtuozów (może tylko nieco szybszych od ich kolegów) i klasykę rocka zagraną w mocny, ostry sposób. Różnica jest taka, że Anthrax wybrał kawałki bardziej znane, lecz niestety do 6 coverów dołożył nie wiadomo po co piosenkę Crawl z ostatniego albumu Worship Music, do tego w dwóch wersjach. Zabieg idiotyczny, bo psuje ideę albumu z coverami, a nowe nagranie pasuje tu jak pięść do oka. Skupię się więc tylko na coverach.
„Są to piosenki zespołów, przy których dorastałem i słuchałem ich od zawsze. To po prostu wspaniała muzyka. Śpiewanie tych utworów było świetną zabawą i byłem naprawdę szczęśliwy, że mogę je nagrać z Anthrax?, powiedział wokalista zespołu Joey Belladonna. Brzmi pięknie. Problem polega na tym, że wersje Anthrax – w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej Adrenaline Mob, są identyczne jak oryginały, nie wnoszą niczego nowego do znanych już utworów (oczywiście poza lepszym, bardziej nowoczesnym, mięsistym i dynamicznym brzmieniem – zwłaszcza T.N.T. AC/DC zachwyca). To podobieństwo trochę nie przystoi grupie thrashmetalowej, bo na swój krążek wybrała przecież utwory hardrockowe – to też pomysł co najmniej dziwny. Jeśli ma to być hołd dla ulubionych wykonawców, to aż trudno uwierzyć w tak delikatne zestawienie. Jednak jeśli już wybrano utwory stricte hardrockowe, miłośnicy Anthrax mieli prawo oczekiwać thrashowej agresji i czadu charakterystycznego dla tej kapeli. Niczego takiego nie ma. Szkoda.
Ja akurat nie jestem w grupie fanów thrash metalu i Anthrax, natomiast lubię hard rock, dlatego Anthem generalnie mi podchodzi. Ale gdy ktoś 1:1 odgrywa cudze utwory, trudno go pochwalić. Gdzie tu sztuka? Gdzie indywidualność? Próżno jej szukać na EP-ce Anthrax. Mogę pochwalić grupę za brzmienie i Belladonnę za umiejętne podrabianie głosu Geddy’ego Lee w Anthem, Bona Scotta w T.N.T. czy Phila Lynotta w Jailbreak, ale to trochę mało. Widać, że to okazjonalna zapchajdziura, a nie kolejne dopieszczone wydawnictwo thrashmetalowców. Starzy fani tego nie kupią. Co najwyżej jako ciekawostkę i dowód, że panowie potrafią grać inaczej niż zwykle. Potrafią, tylko po co?
„Są to piosenki zespołów, przy których dorastałem i słuchałem ich od zawsze. To po prostu wspaniała muzyka. Śpiewanie tych utworów było świetną zabawą i byłem naprawdę szczęśliwy, że mogę je nagrać z Anthrax?, powiedział wokalista zespołu Joey Belladonna. Brzmi pięknie. Problem polega na tym, że wersje Anthrax – w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej Adrenaline Mob, są identyczne jak oryginały, nie wnoszą niczego nowego do znanych już utworów (oczywiście poza lepszym, bardziej nowoczesnym, mięsistym i dynamicznym brzmieniem – zwłaszcza T.N.T. AC/DC zachwyca). To podobieństwo trochę nie przystoi grupie thrashmetalowej, bo na swój krążek wybrała przecież utwory hardrockowe – to też pomysł co najmniej dziwny. Jeśli ma to być hołd dla ulubionych wykonawców, to aż trudno uwierzyć w tak delikatne zestawienie. Jednak jeśli już wybrano utwory stricte hardrockowe, miłośnicy Anthrax mieli prawo oczekiwać thrashowej agresji i czadu charakterystycznego dla tej kapeli. Niczego takiego nie ma. Szkoda.
Ja akurat nie jestem w grupie fanów thrash metalu i Anthrax, natomiast lubię hard rock, dlatego Anthem generalnie mi podchodzi. Ale gdy ktoś 1:1 odgrywa cudze utwory, trudno go pochwalić. Gdzie tu sztuka? Gdzie indywidualność? Próżno jej szukać na EP-ce Anthrax. Mogę pochwalić grupę za brzmienie i Belladonnę za umiejętne podrabianie głosu Geddy’ego Lee w Anthem, Bona Scotta w T.N.T. czy Phila Lynotta w Jailbreak, ale to trochę mało. Widać, że to okazjonalna zapchajdziura, a nie kolejne dopieszczone wydawnictwo thrashmetalowców. Starzy fani tego nie kupią. Co najwyżej jako ciekawostkę i dowód, że panowie potrafią grać inaczej niż zwykle. Potrafią, tylko po co?