PREZYDENT
2013, Polska
dokument, reż. Joanna Lichocka, Jarosław Rybicki
producent: Tomasz Sakiewicz
W warszawskim kinie Wisła miał premierę film o Lechu Kaczyńskim, który 10 kwietnia dołączono do Gazety Polskiej, aby w ramach walki z „przemysłem pogardy” przywracać Polakom pamięć o wielkim prezydencie Polski. Film robiony na zamówienie, z przyjętą z góry tezą, tendencyjny i jednostronny (zresztą wymienione wyżej nazwiska twórców mówią same za siebie), złożony z wywiadów z najbliższymi współpracownikami prezydenta, którzy wystawiają mu uroczą laurkę. Słyszymy więc (z ust szefa gabinetu), że w Gruzji „Lech Kaczyński zatrzymał rosyjskie czołgi” i… niewiele więcej. Żadnych innych osiągnięć nie da się wymienić, bo ich po prostu nie było. Była tylko katastrofa, przez niektórych nazywana „zamachem”, która miernego i nielubianego prezydenta wyniosła na piedestał.
Pamiętam, jak w kilka dni po katastrofie rozsyłano długi sms zakończony pytaniem: kto podmienił ciało? Tekst jak ulał pasuje do filmu, dlatego przytoczę go w całości (jeśli kogoś to dotyka – proszę nie czytać tej recenzji):
„Na pokład samolotu lecącego do Smoleńska, wsiadł człowiek mały, kłótliwy, przeciętny prezydent, zaściankowy i ksenofobiczny, mierny polityk. Autor słów: „spieprzaj dziadu”, „małpa w czerwonym”, „ja panią załatwię”, nieznający za to słów hymnu… Pośmiewisko nie tylko satyryków, ale całej Europy. Prezydent z rekordowo niskim poparciem społecznym…
W trumnie ze Smoleńska, przywieziono „wybitnego męża stanu”, „patriotę”, „bohatera narodowego”, „ojca narodu”, największego Polaka”, „równego królom”…
Ja się pytam: kto podmienił ciało?! Gdzie jest nasz prezydent?”
Powyższy tekst wyjątkowo trafnie obrazuje to, co się stało po 10 kwietnia 2010 roku. Nieudacznik stał się wielkim bohaterem. Człowiek mały stał się wielki nie dlatego, że coś ważnego stworzył – tylko dlatego, że zginął w sposób spektakularny. To było jego jedyne godne zapamiętania osiągnięcie (oczywiście poza „zatrzymaniem czołgów”…). Nie umiem wymienić żadnego innego. Powoływanie się PiSowców na jego spuściznę kończy się w momencie pytania o konkrety. Konkretów nie ma – zaczyna się bełkot o niczym i oburzenie, że w ogóle ktoś śmie o to pytać. Spuścizną Lecha Kaczyńskiego jest jedno wielkie nic (oczywiście poza „zatrzymaniem czołgów”…) i film doskonale tego dowodzi. Był marnym prezydentem kraju, podobnie jak wcześniej źle zarządzał stolicą. Zostawił ją dziurawą i zaniedbaną, za to ze stworzonym Muzeum Powstania Warszawskiego (notabene bardzo ciekawym i dobrze zrobionym, ale cała reszta legła w gruzach).
Nie ma jednej prawdy o prezydencie Kaczyńskim. Dla pisowskich fanatyków i wyznawców Jarosława będzie zawsze największym mężem stanu i politykiem godnym królów, obok których ostatecznie spoczął na Wawelu. W przedsionku co prawda, ale jednak. Dla pozostałych ludzi pozostanie prezydentem słabym, zakompleksionym i niewiele znaczącym na arenie międzynarodowej (mówię o liczących się krajach, bo w tych biednych na Wschodzie go szanowano i ceniono). Nie ma sensu dyskusja o tym, jaki był, bo każdy ma wyrobione zdanie i raczej go nie zmieni. Mitologizowanie Kaczyńskiego propagandowym filmem też nie pomoże. Ludzie wiedzą co myśleć i wielka tragedia, jaka spotkała tego dobrego w sumie człowieka, nie zmieni zdania o tym, że jako prezydent był marionetką w rękach szalonego brata i bezpardonowo służył tylko jednej opcji politycznej. Nawet nie udawał „prezydenta wszystkich Polaków”, jakim mimo wszystko był jego poprzednik.
Pośmiertną laurkę można wystawić każdemu człowiekowi, gromadząc wspomnienia przyjaciół i najbliższych współpracowników zmarłego. Nie jest to wielką sztuką. Trudniej podać konkrety, zwłaszcza gdy nie bardzo jest o czym mówić. Trudniej sięgnąć do wspomnień innych osób, bo mogłyby być obiektywne – a to już niedobrze. Z obrazu Lichockiej i Rybickiego nie usłyszymy niczego, co nie służy z góry przyjętej tezie. Nie chodzi bowiem o prawdę lecz o tanią propagandę. Kiedyś robiono takie dzieła o Stalinie, niedawno w Korei o Kim Ir Senie i Kim Dzong Ilu. Nic nowego. Najciekawsze w filmie są archiwalne fragmenty wystąpień wąsatego Lecha Kaczyńskiego u boku Lecha Wałęsy. Nie do wiary, że był taki czas, gdy ci panowie pracowali wspólnie dla dobra Polski, a nie własnych ambicji. Wtedy Kaczyński potrafił nawet się dobrze wysłowić, bez bełkotania, mlaskania i mylenia nazwisk (Benałer, Borubar, itd.). Te fragmenty da się obejrzeć z zainteresowaniem. Resztę trudno strawić nie będąc członkiem sekty smoleńskiej ani wyznawcą Jarosława. Nie jestem ani tym, ani tym, ale zmęczyłem do końca, by wyrobić własne zdanie. Film nie jest uczciwą opowieścią o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego i dlatego nie jest wart wiekszej uwagi. Zdecydowanie nie polecam.
Pamiętam, jak w kilka dni po katastrofie rozsyłano długi sms zakończony pytaniem: kto podmienił ciało? Tekst jak ulał pasuje do filmu, dlatego przytoczę go w całości (jeśli kogoś to dotyka – proszę nie czytać tej recenzji):
„Na pokład samolotu lecącego do Smoleńska, wsiadł człowiek mały, kłótliwy, przeciętny prezydent, zaściankowy i ksenofobiczny, mierny polityk. Autor słów: „spieprzaj dziadu”, „małpa w czerwonym”, „ja panią załatwię”, nieznający za to słów hymnu… Pośmiewisko nie tylko satyryków, ale całej Europy. Prezydent z rekordowo niskim poparciem społecznym…
W trumnie ze Smoleńska, przywieziono „wybitnego męża stanu”, „patriotę”, „bohatera narodowego”, „ojca narodu”, największego Polaka”, „równego królom”…
Ja się pytam: kto podmienił ciało?! Gdzie jest nasz prezydent?”
Powyższy tekst wyjątkowo trafnie obrazuje to, co się stało po 10 kwietnia 2010 roku. Nieudacznik stał się wielkim bohaterem. Człowiek mały stał się wielki nie dlatego, że coś ważnego stworzył – tylko dlatego, że zginął w sposób spektakularny. To było jego jedyne godne zapamiętania osiągnięcie (oczywiście poza „zatrzymaniem czołgów”…). Nie umiem wymienić żadnego innego. Powoływanie się PiSowców na jego spuściznę kończy się w momencie pytania o konkrety. Konkretów nie ma – zaczyna się bełkot o niczym i oburzenie, że w ogóle ktoś śmie o to pytać. Spuścizną Lecha Kaczyńskiego jest jedno wielkie nic (oczywiście poza „zatrzymaniem czołgów”…) i film doskonale tego dowodzi. Był marnym prezydentem kraju, podobnie jak wcześniej źle zarządzał stolicą. Zostawił ją dziurawą i zaniedbaną, za to ze stworzonym Muzeum Powstania Warszawskiego (notabene bardzo ciekawym i dobrze zrobionym, ale cała reszta legła w gruzach).
Nie ma jednej prawdy o prezydencie Kaczyńskim. Dla pisowskich fanatyków i wyznawców Jarosława będzie zawsze największym mężem stanu i politykiem godnym królów, obok których ostatecznie spoczął na Wawelu. W przedsionku co prawda, ale jednak. Dla pozostałych ludzi pozostanie prezydentem słabym, zakompleksionym i niewiele znaczącym na arenie międzynarodowej (mówię o liczących się krajach, bo w tych biednych na Wschodzie go szanowano i ceniono). Nie ma sensu dyskusja o tym, jaki był, bo każdy ma wyrobione zdanie i raczej go nie zmieni. Mitologizowanie Kaczyńskiego propagandowym filmem też nie pomoże. Ludzie wiedzą co myśleć i wielka tragedia, jaka spotkała tego dobrego w sumie człowieka, nie zmieni zdania o tym, że jako prezydent był marionetką w rękach szalonego brata i bezpardonowo służył tylko jednej opcji politycznej. Nawet nie udawał „prezydenta wszystkich Polaków”, jakim mimo wszystko był jego poprzednik.
Pośmiertną laurkę można wystawić każdemu człowiekowi, gromadząc wspomnienia przyjaciół i najbliższych współpracowników zmarłego. Nie jest to wielką sztuką. Trudniej podać konkrety, zwłaszcza gdy nie bardzo jest o czym mówić. Trudniej sięgnąć do wspomnień innych osób, bo mogłyby być obiektywne – a to już niedobrze. Z obrazu Lichockiej i Rybickiego nie usłyszymy niczego, co nie służy z góry przyjętej tezie. Nie chodzi bowiem o prawdę lecz o tanią propagandę. Kiedyś robiono takie dzieła o Stalinie, niedawno w Korei o Kim Ir Senie i Kim Dzong Ilu. Nic nowego. Najciekawsze w filmie są archiwalne fragmenty wystąpień wąsatego Lecha Kaczyńskiego u boku Lecha Wałęsy. Nie do wiary, że był taki czas, gdy ci panowie pracowali wspólnie dla dobra Polski, a nie własnych ambicji. Wtedy Kaczyński potrafił nawet się dobrze wysłowić, bez bełkotania, mlaskania i mylenia nazwisk (Benałer, Borubar, itd.). Te fragmenty da się obejrzeć z zainteresowaniem. Resztę trudno strawić nie będąc członkiem sekty smoleńskiej ani wyznawcą Jarosława. Nie jestem ani tym, ani tym, ale zmęczyłem do końca, by wyrobić własne zdanie. Film nie jest uczciwą opowieścią o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego i dlatego nie jest wart wiekszej uwagi. Zdecydowanie nie polecam.