HOST Intruz

Host Intruz recenzja Stephenie Meyer Diane KrugerHOST
Intruz

2013, USA
thriller, sci-fi, romans, reż. Andrew Niccol

Andrew Niccol napisał scenariusz m.in. do słynnego Truman Show, był twórcą i reżyserem takich filmów jak Pan życia i śmierci z Nicolasem Cagem czy Wyścig z czasem (Justin Timberlake i Amanda Seyfried). Nic więc dziwnego, że to jemu powierzono ekranizację kolejnej po Zmierzchu powieści Stephenie Meyer. Ta amerykańska pisarka ma wyjątkowy talent do tworzenia wyczerpujących, niezwykle szczegółowych opisów. Tak było w cyklu Zmierzch, który czytało się świetnie, a oglądało nieco gorzej. Podobnie jest z Intruzem. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro osią fabuły jest dialog dwóch osobowości zamkniętych w jednym ciele. Nie da się tego efektownie sfilmować, podobnie jak trudno przenieść na ekran myśli i rozterki człowieka. Zważywszy, że wraz z rozwojem technologii umiejętność i chęć czytania w narodzie zanika, większości ludzi musi wystarczyć wizja reżysera. W porównaniu z książką prosta i płytka, ale świetnie dostosowana do prostych i płytkich umysłów dzisiejszej młodzieży.
   Akcja rozgrywa się w przyszłości, gdy Ziemia została skolonizowana przez kosmitów, którzy w postaci małych, srebrnych dusz wnikają do ciała człowieka i opanowują jego świadomość. Ludzie są dla nich jedynie żywicielami – stąd oryginalny tytuł powieści i filmu. 1000-letnia, doświadczona Dusza o imieniu Wagabunda, która przebywała już na 7 planetach, zostaje umieszczona w ciele młodej Melanie. Ma poznać jej wspomnienia i pomóc zlokalizować grupę rebeliantów, którzy skutecznie opierają się najeźdźcom. Proste z pozoru zadanie okazuje się niezwykle skomplikowane. Wagabunda musi stoczyć walkę z silną osobowością dziewczyny, która nie zamierza się poddać. Dusza stopniowo poznaje myśli i uczucia Melanie, jej głęboką miłość do młodszego brata i ukochanego chłopaka, i po raz pierwszy sama zaczyna odczuwać emocje. Jest to dla niej nowe doświadczenie bowiem Dusze są z natury dobre i łagodne, jednak nie mają uczuć i nie potrafią kochać. Wagabunda czuje się zagubiona, zaczyna powoli dostrzegać, ile zła wyrządzają kolonizacje mieszkańcom podbijanych planet. Tymczasem po ucieczce do świata ludzi, jej tropem wyrusza bezwzględna Łowczyni (Diane Kruger, jedyna znana aktorka w tym filmie), nie wiadomo dlaczego w wersji kinowej zwana Tropicielką.
   Streszczenie dystrybutora i trailer sugerują mocne kino science-fiction. Nie dajcie się nabrać. Elementy SF są obecne, ale adaptacji Niccola najbliżej do półki z napisem „romans” i z takim nastawieniem należy iść do kina. To współczesne, polukrowane do bólu love story dla młodych dziewczynek, taki trochę inny Zmierzch – tam Edward świecił w słońcu, tutaj świecą oczy przybyszów. Akcji jest niewiele, tempo spokojne, a z klimatu doskonałej książki pozostało niewiele. Dlaczego? Bo to materiał, którego nie da się dobrze przedstawić. Z pewnością jednak można było zrobić to znacznie lepiej niż pan Niccol. Zrozumiałe jest okrojenie wielu wątków powieści dla potrzeb scenariusza, ale wycięto te naprawdę ważne. Nie ma ani słowa o innych planetach, nie sposób zrozumieć więzi Duszy z Melanie (ich dialogi są w filmie dość trywialne i nie wyjaśniają słabości kolonizatorki, która przecież ma spore doświadczenie w przejmowaniu cudzych osobowości), wątek z pustynią jest żenujący (dziewczyna nie przeżyłaby z małą buteleczką wody, nie ma ani słowa o mapie i znakach prowadzących do kryjówki wuja), wielka i nagła miłość między pozbawioną uczuć Wagabundą a Ianem nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia, itd. itp. Relacje między bohaterami są zbyt płytkie, by można było dobrze ocenić ten film. Może ludziom szukającym taniego romansidła to wystarczy, ale wszystkim pozostałym polecam lekturę powieści pani Meyer. Najlepiej przed seansem, bo wtedy można uruchomić wyobraźnię – organ niemal kompletnie zanikły w komputerowym pokoleniu.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: