HURTS Exile

Hurts Exile recenzjaHURTS
Exile
2013

Syndrom drugiej płyty to sytuacja, gdy zespół osiąga sukces swoim debiutem, który często bywa spektakularny (bo muzycy grają ze sobą od lat, mają dużo pomysłów i utworów, które szlifują na koncertach obserwując reakcję publiczności, potem wystarczy wybrać te najlepsze i nagrać w studio) i potem musi na prędce wymyślić coś, co na drugim wydawnictwie sprosta oczekiwaniom fanów i przebije pierwszy album. Przed takim zadaniem stanął brytyjski synthpopowy duet Hurts, który 3 lata temu podbił serca  wielkim hitem Wonderful Life i krążkiem Happiness. Przyznam, że gdy usłyszałem otwierający go numer Silver Lining, sam uległem urokowi tej prostej, ale pełnej uroku muzyki. Cała płyta w drugiej części nieco nudziła, ale debiut i tak był okazały. Panowie uspokoili emocje, odczekali kilkanaście miesięcy i napisali nowe piosenki, które jest bardzo trudno ocenić. Exile to nieco inna płyta, kompozycje są bardziej ambitne i na pewno mniej przebojowe niż na Happiness. Nie ma tu mowy o hitach na miarę Wonderful Life czy choćby Stay i mierząc nowy album radiowym potencjałem musiałbym go uznać za porażkę. Jednak to nie takie proste bo piosenki są naprawdę udane. Trudno przecież ganić chłopaków za rozwój. Już nie idą w kierunku Pet Shop Boys (i bardzo dobrze), bardziej stawiają na klimaty a la Depeche Mode, których nowe wydawnictwo o kilka dni wyprzedzili swoją płytą (obie premiery w marcu). Choć inspiracje „Depeszami” są oczywiste (Exile, Cupid), to szczerze mówiąc znacznie wolę słuchać Exile niż Delta Machine….
   Z ta płytą jest trochę tak jak z Opposites Biffy Clyro – na kolana nie powala, ale nie da się tego całkowicie odrzucić, bo sporo tam dobrej muzyki. Tylko że na Exile jest znacznie lepiej. Album cechuje większy rozmach i bogatsze aranżacje niż na debiucie. Wszystko jest dopracowane i dopieszczone, a same kompozycje są w miarę równe i utrzymane na podobnym poziomie (może poza przeciętnym Cupid, bezbarwnym Mercy, średnim utworem tytułowym i zbyt stadionowym, singlowym Miracle). To może nie poziom wybitny, ale całkiem przyzwoity. Może trochę zbyt smętny, zbyt poważny (wystarczy spojrzeć na okładkę), ale momentami naprawdę chwyta za serce – mnie chwyciło przy przepięknej piosence Crow, ale wyróżniłbym też okraszoną dziecięcymi chórkami Sandman (trochę tandetna, ale to w końcu pop), hitową (choć nieco rozlazłą) Blind, depeszowe i pozytywnie przebojowe, rytmiczne Only You i melancholijne Somebody To Die For. Już samo to wystarczy, a jest jeszcze na samym końcu piękna kompozycja Help, powstała we współpracy z Eltonem Johnem, który zagrał tu na pianinie. Jak komuś mało, może nabyć wersję deluxe z dwoma bonusami, z których pseudodyskotekowe Heaven jest słabe i niepotrzebne, ale delikatna, akustyczna piosenka Guilt jest już zdecydowanie warta grzechu.
   Hurts powrócili w niezłej formie. Syndrom drugiej płyty ich nie dotknął bo postawili na rozwój i za to należy się szacunek. Na Exile jest mniej przebojowo, ale bardziej klimatycznie. Oby chłopakom nie zabrakło wyobraźni na kolejnych krążkach. Jak się postarają, mogą niedługo przejąć pałeczkę po swoich idolach, którym lata wyrażnie nie służą (o czym pisałem komentując Delta Machine).
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: