DEPECHE MODE
Delta Machine
2013
„Tata, słaaabo” – tak 5-letnia córka znajomych niedawno skomentowała nietrafiony gwiazdkowy prezent. Nie była to jednak płyta Depeche Mode, choć tekst pasuje jak ulał…
Jest kilku wykonawców, których uwielbienie w Polsce znacznie wykracza poza wartość prezentowanych przez nich nagrań. Można to określić mianem kultu. Obok Stinga czy U2 na tej liście na pewno jest brytyjski Depeche Mode, który od 1993 roku regularnie co 4 lata dostarcza nam swoje nowe piosenki. Wcześniej, w latach 80., muzykom wystarczał rok na produkowanie przebojowych i pamiętnych krążków, lansujących przebój za przebojem. Teraz Martin Gore, Dave Gahan i Andy Flatcher pracują znacznie wolniej, a efekt jest zwykle odwrotnie proporcjonalny do oczekiwań. Dokładnie tak samo jest z najnowszym albumem Delta Machine, który właśnie ujrzał światło dzienne. Jak łatwo przewidzieć, wielu fanów odnajdzie w tej muzyce liczne nawiązania do przeszłości, zaś poszczególne piosenki będą przez wielu rozbierane na czynniki pierwsze. Taka dogłębna analiza przeszkadza często we właściwej ocenie całości, bo w końcu nie o to chodzi, ile razy użyto przesterowaną gitarę czy syntezator (w tym przypadku – bardzo często), ale jak i w jakim celu to zrobiono. Depeche Mode to zespół stricte popowy i nawet jeśli to wysublimowany pop dla smakoszy, to nadal liczy się melodia i hitowy potencjał. Pod tym kątem Delta Machine zawodzi. Jest monotonnie i zwyczajnie nudno. Doskonałą wizytówką płyty są promujące ją utwory Angel i Heaven. Pierwszy jest kompletnie nijaki, w ogóle nie ma żadnej sensownej melodii, drugi zaś ciągnie się niczym włoski makaron. Właśnie taki jest cały album. Po kilku przesłuchaniach można do tego przywyknąć, ale przecież nie o to chodzi. Nie ma tu niczego nowego, żadnych świeżych pomysłów, rozwoju, potencjału. „Tworzenie tej płyty było trudne, bo chciałem osiągnąć na niej możliwie najnowocześniejsze brzmienie. Pragnę, aby ludzie słuchając tego albumu odnajdywali wewnętrzny spokój. Jest w nim coś magicznego”, powiedział Martin Gore. Hmmm….
Niewątpliwie muzykom Depeche Mode należy się szacunek za to, że nadal istnieją, nagrywają, koncertują, podczas gdy inne zespoły z kręgu elektronicznego popu nurtu w latach 80. pięknie nazwanego „new romantic” dawno przestały istnieć. Depeche Mode przetrwali zmieniające się mody i pozostali sobą. Stosownie do wieku tworzą teraz bardziej refleksyjne i stonowane piosenki, i jeśli tego oczekujecie – fragmenty Delta Machine mogą się spodobać. To na swój sposób ładna płyta. Ale nie uwodzi, nie zostaje w pamięci, nie ma w sobie tego czaru, który przykuwa uwagę i pozwala wracać z przyjemnością po latach. Innymi słowy – nie ma dobrych kompozycji. Te szybsze są zupełnie bez polotu (od biedy Broken można zaakceptować), te wolne z kolei rozwlekłe i mdłe. Gdybym musiał wybrać to najbardziej mnie urzekł Slow – nomen omen tytuł dobrze oddający zawartość całego albumu.
Jak wspomniałem na początku, Depeche Mode to w Polsce instytucja. Przypuszczam więc, że krytykując Delta Machine będę w sporej mniejszości. Muszę jednak przyznać, że dla mnie nowa muzyka zespołu nie jest rozczarowaniem. Po prostu nie oczekiwałem zbyt wiele. Stary dobry Depeche Mode już nie powróci. Szczerze mówiąc wolę Soulsavers z udziałem Gahana – jeśli ktoś szuka dobrych kompozycji, to proponuję przesłuchać album The Light The Dead See. Gahan śpiewa lepiej niż w macierzystej grupie, a piosenki są znacznie ciekawsze niż te z Delta Machine.
Jest kilku wykonawców, których uwielbienie w Polsce znacznie wykracza poza wartość prezentowanych przez nich nagrań. Można to określić mianem kultu. Obok Stinga czy U2 na tej liście na pewno jest brytyjski Depeche Mode, który od 1993 roku regularnie co 4 lata dostarcza nam swoje nowe piosenki. Wcześniej, w latach 80., muzykom wystarczał rok na produkowanie przebojowych i pamiętnych krążków, lansujących przebój za przebojem. Teraz Martin Gore, Dave Gahan i Andy Flatcher pracują znacznie wolniej, a efekt jest zwykle odwrotnie proporcjonalny do oczekiwań. Dokładnie tak samo jest z najnowszym albumem Delta Machine, który właśnie ujrzał światło dzienne. Jak łatwo przewidzieć, wielu fanów odnajdzie w tej muzyce liczne nawiązania do przeszłości, zaś poszczególne piosenki będą przez wielu rozbierane na czynniki pierwsze. Taka dogłębna analiza przeszkadza często we właściwej ocenie całości, bo w końcu nie o to chodzi, ile razy użyto przesterowaną gitarę czy syntezator (w tym przypadku – bardzo często), ale jak i w jakim celu to zrobiono. Depeche Mode to zespół stricte popowy i nawet jeśli to wysublimowany pop dla smakoszy, to nadal liczy się melodia i hitowy potencjał. Pod tym kątem Delta Machine zawodzi. Jest monotonnie i zwyczajnie nudno. Doskonałą wizytówką płyty są promujące ją utwory Angel i Heaven. Pierwszy jest kompletnie nijaki, w ogóle nie ma żadnej sensownej melodii, drugi zaś ciągnie się niczym włoski makaron. Właśnie taki jest cały album. Po kilku przesłuchaniach można do tego przywyknąć, ale przecież nie o to chodzi. Nie ma tu niczego nowego, żadnych świeżych pomysłów, rozwoju, potencjału. „Tworzenie tej płyty było trudne, bo chciałem osiągnąć na niej możliwie najnowocześniejsze brzmienie. Pragnę, aby ludzie słuchając tego albumu odnajdywali wewnętrzny spokój. Jest w nim coś magicznego”, powiedział Martin Gore. Hmmm….
Niewątpliwie muzykom Depeche Mode należy się szacunek za to, że nadal istnieją, nagrywają, koncertują, podczas gdy inne zespoły z kręgu elektronicznego popu nurtu w latach 80. pięknie nazwanego „new romantic” dawno przestały istnieć. Depeche Mode przetrwali zmieniające się mody i pozostali sobą. Stosownie do wieku tworzą teraz bardziej refleksyjne i stonowane piosenki, i jeśli tego oczekujecie – fragmenty Delta Machine mogą się spodobać. To na swój sposób ładna płyta. Ale nie uwodzi, nie zostaje w pamięci, nie ma w sobie tego czaru, który przykuwa uwagę i pozwala wracać z przyjemnością po latach. Innymi słowy – nie ma dobrych kompozycji. Te szybsze są zupełnie bez polotu (od biedy Broken można zaakceptować), te wolne z kolei rozwlekłe i mdłe. Gdybym musiał wybrać to najbardziej mnie urzekł Slow – nomen omen tytuł dobrze oddający zawartość całego albumu.
Jak wspomniałem na początku, Depeche Mode to w Polsce instytucja. Przypuszczam więc, że krytykując Delta Machine będę w sporej mniejszości. Muszę jednak przyznać, że dla mnie nowa muzyka zespołu nie jest rozczarowaniem. Po prostu nie oczekiwałem zbyt wiele. Stary dobry Depeche Mode już nie powróci. Szczerze mówiąc wolę Soulsavers z udziałem Gahana – jeśli ktoś szuka dobrych kompozycji, to proponuję przesłuchać album The Light The Dead See. Gahan śpiewa lepiej niż w macierzystej grupie, a piosenki są znacznie ciekawsze niż te z Delta Machine.