BRUNO MARS Unorthodox Jukebox

Bruno Mars Unorthodox Jukebox recenzjaBRUNO MARS
Unorthodox Jukebox
2012

altaltaltaltalt

Muzyka pop tym się różni od rockowej (między innymi), że co rusz objawia się nowa wielka gwiazda, która szturmem zdobywa listy przebojów, a kilka lat później nikt o niej nie pamięta, bo są dziesiątki kolejnych sezonowych idoli. Czy taki sam los czeka pochodzącego z Hawajów Petera Hernandeza, znanego jako Bruno Mars? Nie wiem, ale to bardzo prawdopodobne, a gadanie o detronizacji Elvisa Presleya uważam za wyjątkowo idiotyczne. Podobnie kiedyś Kajagoogoo miało być nowymi Beatlesami – gdzie teraz jest ta kapela i kto zna jej „dorobek”? Dzisiaj jednak Bruno Mars jest bardzo popularny, a jego drugi album Unorthodox Jukebox wydany w grudniu 2012, wylądował na samym szczycie amerykańskiej listy Billboardu. Po wysłuchaniu zawartości krążka wcale mnie to nie dziwi. To dobrze podany i elegancko zaśpiewany inteligentny pop (jeśli coś takiego w ogóle istnieje). Piosenki, które nie nudzą, aczkolwiek specjalnie się egzaltować też nie ma czym. „Stanęli przede mną najwięksi bossowie show-biznesu i powiedzieli: twoja muzyka jest do bani, nie wiesz kim jesteś, nie mamy pojęcia jak sprzedać te nagrania. To było okropne. Bo ja nie jestem jakąś małpą w cyrku. Ta płyta odzwierciedla moją wolność. Jednego dnia chciałem zrobić album hip-hopowy, drugiego – R&B, trzeciego – popowy, a czwartego – rockowy. O tym mówi już tytuł płyty”, powiedział Bruno w jednym z wywiadów. Rzeczywiście, Unorthodox Jukebox to prawdziwa szafa grająca. Mars swodobnie miesza gatunki, wzbogacając popowe piosenki o elementy hip-hopu, R&B, funku (Treasure) czy reggae (Show Me), a robi to naprawdę z dużym wdziękiem. Jest przystojny, świetnie śpiewa, ma duży talent do komponowania chwytliwych melodii i na tle całej masy plastikowych gwiazd wypada naprawdę znakomicie. Chociaż nie sposób nie zauważyć ogromnej roli producentów w ostatecznej wersji materiału. Tak czy inaczej – wszystko idzie na konto autora. Najważniejsze, że muzyka trafia w gusta publiczności, o czym świadczą nie tyle zdobyte nagrody Grammy czy BRIT Awards (bo to zawsze względne), lecz suche liczby: 40 mln sprzedanych singli, 6 mln debiutanckiej płyty i 12 mln pobrań piosenek w zeszłym roku. Całkiem sporo.
   Doceniając talent kompozytorski i swobodę artystyczną Bruno Marsa, nie mogę jednak zrozumieć aż tak wielkiego rozstrzału artystycznego. Tylko 10 piosenek i każda inna? To jaki jest właściwie Bruno Mars? Czy to muzyka dla wszystkich, bo każdy coś dla siebie znajdzie? Ale dla wszystkich oznacza dla nikogo. Te dywagacje są jak najbardziej na miejscu, bo chociaż dobrze się tego albumu słucha, po zakończeniu niewiele zostaje. A właściwie nic nie zostaje, więc słucha się ponownie i ponownie… Nie ma wiodącego stylu, nie ma wiodącego hitu, wyraźnie lepszego od innych, jest za to świetna produkcja przysłaniająca wszelkie niedostatki. Może to jest w dzisiaj klucz do sukcesu? Producent, nie artysta? Tak czy inaczej, za trzy lata nie będziemy pamiętać żadnego z tych utworów.
Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: