GALAHAD
Beyond The Realms Of Euphoria
2012
Brytyjski progresywny Galahad ostatnio robi sobie prawdziwe jaja. Nie dość, że kazali fanom ponad 5 lat czekać na swój nowy krążek Battle Scars, to jeszcze pół roku po nim wydali kolejny album. Eksplozja twórcza niczym w przypadku Green Day i ich tryolgii. Dwie pełne płyty i dwie godziny naprawdę dobrej, rockowej muzyki. Jeśli Battle Scars zachwyciła, to Beyond The Realms Of Euphoria jest jeszcze lepsza. I to zdecydowanie. W moim prywatnym rankingu to najlepsza dotychczas płyta zespołu, przebijająca nawet Following Ghosts. Album bez słabego momentu, jeśli tylko zaakceptujemy masę niespodzianek i nowatorskich rozwiązań melodycznych, które przecież są jak najbardziej wskazane w tak zakonserwowanym gatunku, jakim stał się rock progresywny. Trzeba coś zmieniać, szukać tej progresji, podążać za zmieniającym się rynkiem. Wszystko w imię postępu. Tak właśnie muzycy zatytułowali jeden z utworów, ten najbardziej zaskakujący od strony wokalnej. W początkowej części All In The Name Of Progress śpiew Stuarta Nicholsona ociera się bowiem o… rap, zaś w samej końcówce wokalista… growluje. Krótko, ale jednak! Pojedyncze smaczki trzeba wyławiać, to coś dla znawców, natomiast pozostałym wystarczy ogólne wrażenie nowoczesnej, progresywnej, wielowątkowej muzyki z charakterystycznymi zmianami rytmu i pełnymi patosu chóralnymi partiami, wzbogaconymi o ciężkie, metalowe gitary i transową, wręcz taneczną elektronikę. Czy to muzyczny mezalians? Absolutnie nie. Zaczęło się delikatnie w Seize The Day na poprzednim krążku, zaś teraz wystarczy posłuchać otwierającej płytę dwuczęściowej kompozycji Salvation, by dostrzec, jak to wszystko doskonale funkcjonuje mimo znacznie zwiększonej dawki. W dużej mierze dzięki znakomitym melodiom, które zawsze były mocną stroną Galahad. Świetnie ilustruje to Guardian Angel – prawdziwa wizytówka nowoczesnego stylu grupy, kolejna zapadająca w pamięć kompozycja z łatwo przyswajalnym refrenem, koronne, ponad 10-minutowe dzieło albumu, które w dalszej części powraca jako repryza w bardziej tradycyjnej, nieco patetycznej formie, z chórami i kościelnymi dzwonami. Idealny final wielkiej płyty. Ale to nie koniec bowiem wzorem Battle Scars mamy jeszcze nową wersję starego klasyka zespołu. Tym razem padło na podniosły Richelieu’s Prayer z debiutanckiego albumu, który dzisiaj brzmi co najmniej tak samo dobrze jak 21 lat temu.
Moje niektóre uwagi mogłyby sugerować, że Galahad skomercjalizował brzmienie i nagrał płytę do tańca. Nic z tych rzeczy. Chcę dobitnie podkreślić, że Beyond The Realms Of Euphoria to płyta gitarowa, z dużą ilością ciężkich riffów Keywortha i wspaniałych solówek klawiszowych Bakera, a często wykorzystywana elektronika pełni bardziej rolę łącznika między poszczególnymi partiami klasycznych instrumentów. Nawet jeśli mamy wrażenie, że czasami dominuje. Na koniec warto wspomnieć nazwisko Karla Grooma, gitarzysty i kompozytora Threshold, który jest także cenionym producentem i to właśnie jemu album Galahad zawdzięcza tak znakomite, soczyste brzmienie. Czapki z głów.
Moje niektóre uwagi mogłyby sugerować, że Galahad skomercjalizował brzmienie i nagrał płytę do tańca. Nic z tych rzeczy. Chcę dobitnie podkreślić, że Beyond The Realms Of Euphoria to płyta gitarowa, z dużą ilością ciężkich riffów Keywortha i wspaniałych solówek klawiszowych Bakera, a często wykorzystywana elektronika pełni bardziej rolę łącznika między poszczególnymi partiami klasycznych instrumentów. Nawet jeśli mamy wrażenie, że czasami dominuje. Na koniec warto wspomnieć nazwisko Karla Grooma, gitarzysty i kompozytora Threshold, który jest także cenionym producentem i to właśnie jemu album Galahad zawdzięcza tak znakomite, soczyste brzmienie. Czapki z głów.